szy na stołku, westchnęła serdecznie i opuściła bezwładnie ramiona, niby osoba chora i mdlejąca. Piesi pachołkowie odprowadzili konie do stajni.
Pleban, ujrzawszy przybyszów, zapragnął dowiedzieć się, co toby byli za ludzie, tak ubrani i tak ścisłe zachowujący milczenie. Poszedł do pachołków, aby zasięgnąć języka. Jeden z nich tak mu odpowiedział:
— Na mą duszę, panie, nie umiałbym Wam powiedzieć, co to są za ludzie. Wiem jeno, że jakąś znaczną personą musi być ten, który damę z konia zsadził, jakeście to sami widzieli. Mówię to, ponieważ wszyscy z wielkim się doń odnoszą respektem; on zaś jeno rozkazy i polecenia wydaje.
— Cóż to za dama? — zapytał znów pleban.
— Znów nie umiem tego panu oznajmić — odparł masztelarz — gdyż podczas całej drogi ani razu oblicza jej nie widziałem. Słyszałem ją jeno nieustannie wzdychającą i żalącą się co chwila, tak iż zdawało się, że przy każdym jęku ducha wyzionąć może. Nie dziwota, że nie wiemy nic nad to, co powiedziałem, gdyż zarówno ja, jak i mój towarzysz, zaledwie od dwóch dni należymy do pocztu tych Ichmościów. Spotkali nas w drodze i namówili, abyśmy z nimi szli do Andaluzji, obiecując, że nam dobrze zapłacą.
— Zaliście nie słyszeli, jak jeden drugiego po nazwisku mianował? — zapytał pleban.
— Nie, panie — odparł pachołek — jechali, milcząc tak uporczywie, żeśmy się temu aż zdumiewali. Słychać było tylko jęczenia i szlochy tej damy, które nas wielką napełniały litością. Zdawa się nam, że mimo jej woli, wiodą ją tam, dokąd ją wiodą, a jak można po jej ubiorze wnosić, albo jest mniszką, albo też stać się nią ma, co jeszcze bardziej jest pewne. Nie ma widać chęci do klasztoru, skoro jest tak smutna i strapiona.
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.2.djvu/124
Ta strona została przepisana.