Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.2.djvu/173

Ta strona została przepisana.

i wraz zniknął. Znak ów ugruntował nas w przeświadczeniu, że w domu tym musiała najdować się jakaś niewolnica-chrześcijanka i że ona dobrodziejstwo to nam wyrządziła. Jednakoż białość tej ręki, manelami ozdobionej, kazała nam myśl odmienić; imaginowaliśmy sobie, że to raczej poturczona chrześcijanka, jedna z tych, które panowie tureccy pospolicie za żony prawe biorą i co za wielkie szczęście być mają, gdyż więcej białogłowy obcej krwie szacują, niż swoje własne. Odtąd całą naszą rozrywką było patrzeć w okno, skąd wytkniono krzyż trzcinowy, w okno, któreśmy mieli za naszą gwiazdę polarną.

Jedenaście dni ubiegło bez tego, abyśmy ujrzeli rękę albo znak jakowyś, chocia przez cały ten czas nie litowaliśmy starań, chcąc dowiedzieć się, kto w tym domu przebywa i czy jakaś poturczona białogłowa tam się najduje? Nikt nam nic nie umiał powiedzieć krom tego, że mieszka tam pewien bardzo zacny Maur, bogacz, zwany Adji Morato, który był alkadlem la Pata,[1] co jest u nich bardzo wysokim urzędem. Gdyśmy najmniej o tem myśleli, aby z tego okna miał na nas spaść deszcz złotych zianis, ujrzeliśmy nagle opuszczającą się w dół trzcinę z inną chustką, na której widniał większy jeszcze niż poprzednim razem supeł. Łaźnie, jak i wówczas, puste były i wyludnione. Czyniliśmy doświadczenie, jak pierwszą razą; z razu dopadło trzech moich wspołeczników, ale trzcina żadnemu pochwycić się nie dała, tylko mnie, gdyż upadła na ziemię za mojem zbliżeniem się. Odsupłałem węzeł i znalazłem w nim czterdzieści złotych skudów hiszpańskich oraz list, pisany po arabsku ze znakiem krzyża świętego na końcu pisma. Ucałowałem krzyż, schowałem pieniądze i powróciłem na taras, skądżeśmy zwykłe podziękowania oświadczyli. Znów ukazała się dłoń w oknie; dałem znak, że list przeczytam, wówczas okno

  1. Była to twierdza w pobliżu Oranu.