tchem na moje zjawienie, pałając niezmierną chęcią owładnięcia statkiem, który przed oczami swemi mieli. Nie wiedzieli, com pospołu z renegatem umyślił; mniemali przeto, że wolność zdobyć trzeba będzie dzielnością ramion, zabijając Maurów, znajdujących się w sudnie. Gdy tylko w towarzystwie swoich wspołeczników się ukazałem, powychodzili z kryjówek i do nas przymknęli. O tej porze bramy miasta już były zamknięte, tak iż żywej duszy wokół widać nie było. Gdyśmy się już do kupy zebrali, poczęliśmy się głowić, co lepiej pierwej uczynić: porwać Zoraidę, czy też obezwładnić Maurów-baharów,[1] co wiosłami na tym statku robili. Gdyśmy się tak wahali, nadszedł renegat i zapytał, czemu się ociągamy skoro pora jest stosowna, zaś Maurowie, niczego nie podejrzewając, już się do snu układali. Powiedzieliśmy mu, jakie nas powstrzymuje zatrudnienie. Odparł, że rzeczą największej wagi jest teraz owładnąć barką, co żadnych trudności i niebezpieczeństw nie nastręcza, później zaś w jednem okamgnieniu Zoraidę porwać. To, co rzekł, słuszne nam się wszystkim wydało, tedy czasu po próżnicy nie tracąc, ruszyliśmy za jego przewodem naprzód. Poturczeniec pierwszy do barki wskoczył i, położywszy dłoń na rękojeści szabli, krzyknął po maurytańsku:
— Niechaj żaden ruszać się stąd nie waży, jeśli chce żyw pozostać!
Tymczasem prawie wszyscy chrześcijanie już się dobrali do barki. Maurowie, ludzie tchórzliwego serca, słysząc, że ich zwierzchnik podobną modłą przemawia, całkiem osłupieli. Żaden z nich słowa nie powiedział, ani do broni się nie porwał (poprawdzie zbytnio w nią opatrzeni nie byli). Pozwolili, aby im chrześcijanie ręce powiązali. Moi wspołecznicy prędko się z tem uporali, zagrażając Maurom, że za najmniejszym krzykiem ostrzami szpad ich przebiją. Potem część naszych pozostała na straży jeńców, reszta
- ↑ Od słowa arabskiego „bahar“ — (nawa). Baharami nazywano Maurów, którzy za zapłatą wiosłowali na galerach.