zerwał się zaraz na nogi. Jakeśmy się potem dowiedzieli, z początku dojrzał poturczeńca i Zoraidę w maurytańskich szatach; mniemając snać, że wszyscy Maurowie z Berberji na niego napadają, rzucił się w głąb lasu i krzyknął ze wszystkich sił:
— Na Maurów, Na Maurów! Do broni, do broni! Maurowie są w głębi kraju!
Bardzośmy się z przyczyny tych krzyków pomieszali i nie wiedzieliśmy, co czynić mamy. Zważywszy jednak, że pastuch całą okolicę poburzy, tak iż jazda nadbrzeżna[1] śledzić nas pocznie, umyśliliśmy, aby poturczeniec zdjął szaty tureckie i włożył kaftan niewolnika, który jeden z naszych mu zaraz podał, aczkolwiek sam tylko w koszuli pozostał. Poleciwszy się Bogu, poszliśmy ścieżką, którą pasterz uciekł. Oczekiwaliśmy, że lada chwila jazda nadbrzeżna na nas uderzy. Nie omyliliśmy się w tem, gdyż po upływie dwóch godzin, gdyśmy tylko wynurzyli się z krzewów i chróstów na pole, ujrzeliśmy z pięćdziesięciu jeźdźców, którzy kłusem ku nam zdążali. Ujrzawszy ich stanęliśmy, aby na nich zaczekać. Gdy się zbliżyli i miast Maurów, których szukali, znaleźli biednych i obdartych chrześcijan, srodze się zdziwili; jeden z nich zapytał, czy to nie my przypadkiem byliśmy przyczyną, że pastuch jął wzywać do broni? Tak, odparłem, i już zamierzałem odpowiedzieć mu skąd wracamy i kim jesteśmy, gdy jeden z chrześcijan z naszego pocztu, poznawszy rycerza, który mi to pytanie zadał, przerwał mi mowę, wołając: „Bogu Najwyższemu chwała za to, iż zawiódł nas w to miejsce szczęśliwe. Jeśli się nie mylę ziemia, po której teraz stąpamy, należy do Velez Malaga.[2] jeśli zaś lata, które w niewoli spędziłem, pamięci mi nie odjęły, to Wy, panie, zapytujący teraz kim jesteśmy, zwiecie się Piotrem de Bustamante, a jesteście moim stryjem“.
Zaledwie niewolnik te słowa wymówił, gdy ry-