Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.2.djvu/205

Ta strona została przepisana.

cerz, skoczywszy z konia, zaczął ściskać młodzieńca, mówiąc:
— Poznaję cię, synowcze drogi. Opłakiwałem już pospołu z siostrą moją, czyli twoją matką, śmierć twoją. Aliści Bogu podobało się przy życiu cię zachować, abym miał teraz radość oglądania cię na oczy moje. Wiedzieliśmy, że przebywasz w Algierze; teraz zaś z twoich, jak również z towarzyszów twoich sukien wnoszę, że w cudowny jakiś sposób musieliście wolność odzyskać.
— Tak jest w samej rzeczy — odpowiedział młodzieniec. — Będziemy mieli dosyć czasu, aby wam opowiedzieć o swoich losach.
Gdy rycerze usłyszeli, że jesteśmy chrześcijanami, którzy z niewoli wracają, zeskoczyli z rumaków i ofiarowali je nam, abyśmy na siodłach siedząc, udać się mogli do miasta Velez-Malaga, znajdującego się o półtorej mili stamtąd. Niektórzy dowiedziawszy się, gdzie się nasza łódź znajduje, wrócili, aby ją zabrać do portu w mieście. Inni wzięli nas na siodła. Zoraida siadła na konia Piotra Bustamante. Wszyscy mieszkańcy miasta wybiegli nam na spotkanie, gdyż byli uprzedzeni o naszem przybyciu przez kogoś, który się naprzód wysforował. Nie zdziwili się widokiem uwolnionych niewolników i uwięzionych Maurów, gdyż lud, wybrzeża te zamieszkujący, przywykł już do podobnych widoków. Zdumiała ich tylko Zoraidy uroda, która w tym czasie na swój najwyższy stopień się wzniosła, gdy znużenie podróżne zmieniło się na radość, płynącą z oglądania ziemi chrześcijańskiej, na której bezpieczna całkiem się już czuła. Ta pociecha dodała jej rumieńca tak pięknego, że gdyby mnie afekt nie zaślepiał, ośmieliłbym się powiedzieć, że nigdy, odkąd żyję, równie pięknej istoty na świecie nie widziałem. Udaliśmy się odrazu do kościoła, aby podziękować Bogu za łaskę nam okazaną. Zoraida, wszedłszy do kościoła, rzekła, że