Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.2.djvu/21

Ta strona została przepisana.

końca dni moich. Tak się i stanie! Zaliż myślicie, że tu ze ślepcem, albo z jakimś ułomkiem sprawa? Mam ja ci głowę na karku nie od parady i będę umiał sprzedać dziesięć, co mówię, trzydzieści tysięcy lenników, tak jakby orzechy zgryzł. Na mą duszę dokażę tego, przefrymarczę ich wszystkich co do jednego, a choćby byli czarni, jak smoła, będę z nich umiał żółtych i białych zrobić. Chodźcie tu do mnie niebożątka, ha już ssę sobie palec!
Zagłębiwszy się w te przyjemne mrzonki, Sanczo szedł tak zamyślony, że już i o trudach pieszej podróży zapomniał. Proboszcz i Kardenio przypatrywali się temu wszystkiemu zza krzaków, rozmyślając, jakimby tu sposobem z tamtymi się połączyć. Pleban, człek w intencję bogaty, wnet stosowny wykoncypował fortel. Wyjął z futerału nożyce, ostrzygł Kardeniowi brodę, dał mu swój szary kaftan i płaszcz czarny, sam zasię pozostał tylko w pludrach i w kaftanie. Kardenio tak się zmienił i tak niepodobnym się stał do tego, jakim był pierwej, że samby się nie poznał, gdyby się był w zwierciadle przejrzał. Uczyniwszy to, ruszyli naprzód i chocia tamci znacznie się przez ten czas wysforowali, jednak udało im się pierwszym do głównego traktu dobrać, gdyż karcze i kamienie utrudniały drogę jezdnym i nie pozwalały im się naprzód poruszać tak prędko jak pieszym. Wynurzywszy się z gór, znaleźli się na równinie. Zaledwie Don Kichot ukazał się pospołu ze swymi towarzyszami, gdy pleban jął mu się pilnie przyglądać, ten pozór po sobie dając, że go rozpoznać się stara. Wpatrywał się w niego kęs czasu, a później ruszył mu na przeciw z otwartemi ramionami, wołając donośnym głosem: — Witaj zwierciadło rycerstwa błędnego, bądź pozdrowion ziomku mój drogi, Don Kichocie z Manczy, kwiecie i śmietanko szlachty, opiekunie i obrońco uciśnionych, esencjo rycerstwa błędnego! Mówiąc tak, ściskał Don Kichota za