trybem powiodę, że radosny i zasłużony skutek uwieńczy szlachetne Wasze zamiary.
— Ach, miła pani — rzekła Klara — jakiegoż szczęśliwego końca oczekiwać można, skoro ojciec jego, będąc człekiem znacznym i bogatym, mniema zapewne, że ledwiebym godna była zostać służką jego syna, a cóż dopiero małżonką? Chciałabym przeto, aby zawrócił z drogi i mnie w spokoju ostawił. Może nie widząc go i odjeżdżając w tak daleki kraj, uczuję, że ból, który teraz cierpię, pofolguje trochę, chocia, mówiąc po prawdzie, nie bardzo ja wierzę w skuteczność tego środka. Nie wiem jaki djabeł to sprawił i skąd ta miłość na mnie naszła: jestem wszak młódką, a on otrokiem; jak mniemam, równą liczbę lat liczymy. Ja jeszcze nie mam szesnastu lat. Jak ojciec mój mówi, skończę je dopiero na święty Michał.
Dorota nie mogła powstrzymać się od śmiechu, słysząc tak dziecinną mowę Klary i rzekła:
— Prześpijmy, panienko, resztę nocy, która nam pozostaje. Gdy Bóg zechce dzień wstanie, a wówczas obmyślimy potrzebne środki i uznamy, czy jeszcze do czego sposobna być mogę.
Dorota i Klara zamilkły. W całym gościńcu panowała niezakłócona cisza. Nie spała jeno córka gospodarska i Maritornes, która wiedząc na którą nogę utyka Don Kichot, sprawujący właśnie na koniu i w zbroi straż przed oberżą, umyśliły jakiś figiel mu wypłatać albo przynajmniej rozerwać się trochę słuchaniem jego andronów.
Traf zrządził, że w całej karczmie nie było ani jednego okna, któreby na dwór wychodziło, jeno dziura od siennicy, przez którą wyrzucano na dół słomę i siano. Owe dwie rzekome dziewice wyjrzawszy przez ten otwór spostrzegły, że Don Kichot siedząc na koniu, podpierał się swoją ogromną lancą i wydawał od czasu do czasu tak przeraźliwe westchnie-
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.2.djvu/222
Ta strona została przepisana.