Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.2.djvu/259

Ta strona została przepisana.

snem zmorzony, spoczywał, nie spodziewając się wcale takiego podejścia. Schwycili go mocno za ramiona, ręce i nogi mocno skrępowali tak, iż gdy się obudził i chciał się poderwać, nie mógł się poruszyć i nic więcej uczynić, jak tylko zadziwić się i osłupieć, ujrzawszy przed sobą tak dziwaczne maszkary. Natychmiast przyszedł do tej myśli, którą mu zawsze fantazja jego szalona do głowy podsuwała. Uwierzył, że wszystkie te postacie są zjawami, wypełzłemi z zakamarków zaklętego kasztelu. Nie mógł się ani bronić, ani nawet poruszyć. Jedynie Sanczo, wśród wszystkich, którzy się tam znajdowali, był w swojej własnej osobie, żadnej innej postaci na siebie nie wziąwszy.
Giermek, któremu mało brakowało, aby nie zaczął cierpieć na tę samą chorobę, co jego pan, poznał przecie, że są to straszydła zmyślone. Nie śmiał jednak gęby rozewrzeć, aby się dowiedzieć, co ma znaczyć ta napaść i pojmanie jego pana. Milczał zatem, czekając, jaki to nieszczęście koniec weźmie. Owóż przyniesiono klatkę, do której wsadzono spiesznie Don Kichota, przyczem obito ją po bokach tarcicami dębowemi, tak mocnemi, że żadne wysilenie nie mogłoby ich naruszyć.
Później wzięli klatkę na ramiona. Gdy wychodzili z komnaty rozległ się głos straszliwy, na jaki tylko mógł się zdobyć balwierz (nie ten od oślej burdy, lecz inny).
— O Rycerzu Posępnego Oblicza, nie dziwuj się, że popadłeś w jeństwo, gdyż tak się stać musiało, abyś mógł coprędzej uskutecznić dzieło, do którego dzielność twoja cię przeznaczyła. Zakończy się ta znamienita czynność, gdy srogi lew manczueński i biała gołębica z Toboso złączą się pospołu, ugiąwszy wyniosłe głowy pod słodkie jarzmo małżeństwa. Z tego cudnego stadła przyjdą na świat waleczne lwięta, które drapieżnemi łapami w ślady swego znakomite-