sterza, który ją zachęcał głośnemi słowy, aby do trzody powróciła. Płochliwa koza, cała zestrachana, zbliżyła się do obiadujących i zatrzymała się obok nich, jakby tutaj opieki szukać chciała. Wnet nadbiegł pasterz i, uchwyciwszy ją za rogi, jął mówić do niej i przekładać jej różne rzeczy, tak, jakby go rozumieć mogła:
— Ach łajdaczko, ladacznico pstrokata! Czemużeś się dziś tak rozbrykała? Jacyż to wilcy tak cię zestrachali, moja córuchno? Co to ma znów znaczyć, ślicznotko? Ale cóżby to być mogło, jak nie to, że jesteś samicą, dlatego też nie możesz być spokojna, ani nie potrafisz panować nad swojem przyrodzeniem, jako i nie umieją tego wszystkie podobne do ciebie samice. Powróć, powróć, moja miła, chocia ci bowiem ten powrót zbytniej przyjemności nie sprawi, wszakoż bezpieczniejsza będziesz w owczarni, pospołu z innemi swemi towarzyszkami. Cóż one uczynią, skoro ty, która masz ich prowadzić i dbać o nich, na takie schodzić błędowia?
Słowa pasterza rozśmieszyły tych, co ich słuchali, a zwłaszcza kanonika, który rzekł:
— Mój przyjacielu, miejże trochę cierpliwości i nie kwap się tak z zaganianiem tej kozy do stada. Skoro jest, jak powiadasz, samicą, pójdzie za swoim przyrodzonym instynktem, choćbyś temu, nie wiedzieć jak, przeszkodzić chciał. Weź ten kawał mięsa i napij się kieliszek, rankor twój przeminie, koza zaś wytchnie tymczasem. Mówiąc tak, podsunął mu na sztućcu udziec królika pieczonego na zimno; koziarz wziął, podziękował, napił się i rzekł:
— Nie chciałbym, abyście, WPanowie, dlatego, żem tak poważnie z tem bydlęciem gadał, za głupiego prostaka mnie poczytywali. Po prawdzie słowa, które mówiłem, nie są bez kozery. Jestem prostakiem, ale wszakoż nie takim, abym nie wiedział, jak mam się odnosić do zwierząt, a jak do ludzi.
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.2.djvu/300
Ta strona została przepisana.