Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.2.djvu/91

Ta strona została przepisana.

żali na jej surowość, nie czyni krzywdy jej dobremu imieniu. Niech będzie zresztą jak chce; wczoraj napisałem sonet o niewdzięczności tej Kloris. Owóż i on:

SONET.

Wśród ciszy nocnej, kiedy snów ukoję
Śmiertelni biorą na znużone głowy,
Ja wciąż się skarżę żałosnemi słowy,
Ku Kloris[1] smutki posyłając moje.

A gdy już słońca promień purpurowy,
Błyśnie skroś złote na Wschodzie podwoje,
Do dawnych smutków powracam osnowy
I z oczu świeżych łez przelewam zdroje.

Gdy słońce z swego królewskiego szlaku,
W południe żary swe ku ziemi zsyła,
Płacze i skargi rosną w mojej duszy.

Gdy wieczór mierzchnie w złotych gwiazd orszaku,
Widzę, że niebo głuche jak mogiła,
Żalami memi nigdy się nie wzruszy.

Kamilla znalazła ten sonet wcale wdzięczny, zaś Anzelm wychwalał go niezmiernie, twierdząc, że bardzo okrutna musi być ta dama, skoro zmiękczyć jej nie mogą tak szczere i prawdziwe oświadczenia.
— Zaliżby — spytała Kamilla — zakochani poeci zawsze prawdę mówili?
— Mówią, nie jako poeci, lecz jako kochankowie — odparł Lotarjusz — dlatego też słowa ich są prawdziwe, a oni mniej jeszcze wyrażają, niż w istocie czują.

— Jest to rzecz nieomylna — przyznał Anzelm, aby potwierdzić zdanie Lotarjusza wobec Kamilli,

  1. W „Casa de los celos“, na początku trzeciego dnia, zakochany pasterz Lauso śpiewa do Cloris ten sam sonet.