teraz tem zatrudniał, aby przez eksperjencję WPana z tego pospolitego błędu wyprowadzać, w którym pospołu z innymi, tkwisz ponurzony. Co mogę uczynić, to prosić nieba, by go oświeciło i dało poznać jak użyteczni byli na świecie, w wiekach dawnych, błędni rycerze i ile korzyści światby odnosił z nich teraz, gdyby profesja ta w obyczaju leżała. Atoli dziś, za grzechy świata, górują rokosznictwa, próżnowanie, miętkość i gnuśność.
— Teraz przynajmniej dał poszlakę — mruknął pod nosem Don Lorenzo — jest to głupiec o bystrem pojęciu i ja sam musiałbym być szaleńcem, gdybym wierzył inaczej.
Wtem zakończyli swój dyskurs, gdyż ich zawołano do obiadu. Don Diego zapytał syna, co myśli o tym rycerzu, i co pomiarkował o jego umyśle? Don Lorenzo odparł:
— Niema takich medyków, ani takich mędrków na świecie, coby przeniknąć mogli tuman jego szaleństwa. Jest warjatem naschwał, chocia ma przerywane chwile rozeznania.
Usiedli do stołu. Obiad był taki, o jakim Don Diego mówił podczas drogi i jakim zwykł był gości podejmować: obfity, smaczny a niewymyślny. Don Kichot najwięcej sobie chwalił cichość, w całym domu zachowywaną, którą przyrównywał do ciszy w klasztorze Kartuzów. Gdy już ze stołu uprzątnięto, podziękowano Bogu i ręce obmyto, Don Kichot jął usilnie prosić Don Diega, aby odczytał wiersze, przygotowane na turniej.
Don Diego odparł:
— Nie chcę się wydawać, że należę do tych poetów, co to proszeni o przeczytanie swych rymów, odmawiają, i wzdragają się umyślnie, natomiast womitują niemi, kiedy nikt o to nie prosi,[1] i dlatego też wypowiem moją glossę, którą pisałem dla samego
- ↑ świetną karykaturę jednego z tych chełpliwych poetów daje Juan de Zabaleta (1610-1670) w „El dia de fiesta por la manana“.