Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/198

Ta strona została przepisana.

myśląc jak go wyżywić, los jego polepszyć i dobra mu przysporzyć. Widok pałającego nieba, odmawiającego ziemi błogiej wilgotności, zasmuca nie sługę, lecz pana, który musi się troskać w dniach nieurodzaju i głodu o tego, co mu służył w dniach szczęśliwej obfitości.
Sanczo na to wszystko, należycie śpiąc i chrapiąc, ani słowa nie odpowiedział i nieprędkoby się przebudził, gdyby Don Kichot nie trącił go lekko końcem swojej lancy. Na ostatku otworzył wreszcie oczy, gnuśny i niezbyt jeszcze ze snu wyczmucony, poczem powiódł wzrokiem na różne strony i rzekł:
— Zdawa mi się, że dobrze czuć od tych szałasów, jest to raczej zapach pieczeni na ruszcie, niźli czombru i macierzanki. Wesele, które się od takich zapachów zaczyna, będzie, przysiągłbym na moją duszę, obfite i wspaniałe, wielce.
— Wstawaj prędzej, obżartuchu i łakomcze — rzekł Don Kichot — pojedziemy obaczyć te zaślubiny, aby przekonać się jednocześnie, co uczyni wzgardzony Bazyli.
— Niechaj czyni, co chce — odparł Sanczo — gdyby nie był ubogi, mógłby się ożenić z Quiterją. Gdy się nie ma grosza przy duszy, pocóż związki małżeńskie po obłokach gonić.
Na moją duszę, WPanie, jestem tego zdania, że biedak winien się kontentować tem, co znajduje pod nosem, nie szukając miodu w rzece. Głowębym moją łożył, że Kamacz przykryłby Bazylego złotem od stóp do głów — jeżeli zaś jest tak w istocie, to głupia byłaby Quiterja, wyrzekając się pierścieni i klejnotów, które ani chybi dał jej i może jej dać Kamacz, dla fechtunków i rzucania drągiem Bazylego. Za te sztuczki w żadnej oberży nie dadzą jednej szklanicy wina. Wszystkich tych udatności nie można sprzedać nawet za szeląga. Gdy jednak one ozdabiają tego, kto ma pieniądze — nawszem pięknie wówczas się