Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/212

Ta strona została przepisana.

— Wiesz dobrze, niewdzięczna Quiterjo, że dla tej wiary świętej, którą wyznajemy, nie jesteś wolna innemu dać ręki, wpóki ja żywię. Wiesz równie, że mając nadzieję, iż czas i moje starania stan mój nędzny poprawią, nigdym nie postąpił przeciw przystojności twojej dziewczyńskiej, i nigdym nie uchybił w składaniu czci, tobie należnej. Ty jednak, depcąc stopami wszystkie powinności i obliki, chcesz innego uczynić panem tego, co do mnie należy. Tamten ma wszak dostatki, które go nie tylko bogatym czynią, ale i nad miarę szczęśliwym. Aby pełną pomyślnością ucieszyć się mógł, (nie, aby, według mego mniemania na nią zasługiwał, ale że mu jej łaska niebios udzieliła) chcę, własnemi rękami, usunąć zawadę, która mu na drogach szczęśliwości przeszkadzać może. Niech bogaty Kamacz i niewdzięczna Quiterja żyją w szczęściu lata całe i niech umiera biedny Bazyli, któremu ubóstwo skrzydła szczęścia podcięło i w grób wtrąciło.
Rzekłszy to, schwycił kij, który był w ziemię zatknął. Połowa kija okazała się pochwą, w której tkwiła krótka szpada. Wbiwszy tedy w grunt, to, co można było nazwać rękojeścią, z wściekłym zamachem rzucił się na ostry koniec piersiami. Ostrze, a raczej połowa szpady, wyszła mu nawylot plecami, cała zakrwawiona, zaś nieszczęśnik, przeszyty własną bronią, runął na ziemię. Natychmiast przybiegli na pomoc jego przyjaciele, zasmuceni jego nieszczęściem i jego losowi współczujący. Don Kichot, takoż zeskoczywszy z Rossynanta, skoczył do Bazylego, schwycił go w ramiona i obaczył, że nieborak jeszcze dycha. Chciał wyjąć z jego piersi szpadę, ale, przytomny temu wszystkiemu, ksiądz nie dozwolił tego uczynić, wpókiby się Bazyli nie wyspowiadał, zdało mu się bowiem, że gdy tylko szpadę wyciągną, nieszczęśnik żywot postrada. Tymczasem Bazyli, przyszedłszy nieco do zmysłów, rzekł:
— Gdybyś, okrutna Quiterjo, w tej ostatniej,