Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/215

Ta strona została przepisana.

— Ja zaś — rzecze Quiterja — ciebie nieobłudnie za męża uznaję, nie bacząc na to, czy będziesz żył długie lata, czy cię też z ramion moich prosto do grobu zaniosą.
— Zdaje mi się — rzekł Sanczo Pansa — że ten młodzian nadto gada, będąc tak ciężko ranionym. Niechaj się jednak czułemi słowy wyżali i niech myśli o duszy swojej, którą ma na końcu języka.
Gdy Bazyli i Quiterja tak się za ręce trzymali, pleban, wielką litością tknięty, ze łzami w oczach, dał im błogosławieństwo, prosząc niebo o pokój dla duszy małżonka. Skoro Bazyli odebrały ślubne błogosławienie, zerwał się szybko na nogi, później zaś jednym zamachem wyciągnął szpadę, tkwiącą w jego piersi. Wszyscy przytomni osłupieli, a jeden z nich, człek bardziej prostego ducha niż przenikliwy, zawołał: Cud, cud!
Ale Bazyli odparł: Nie cud to, lecz chytrość i przebiegłość!
Pomieszany i zdumiony pleban obiema rękami jął mu rany macać i wówczas doświadczył, że ostrze nie przeszyło ciała Bazylego, lecz weszło w rurkę blaszaną, sztucznie przytrafioną w tem miejscu i napełnioną krwią, tak przyrządzoną, aby się nie zsiadła. Ksiądz, Kamacz i wszyscy przytomni mniemali się być zwiedzionymi i okpionymi. Panna młoda zaś żadnego zmartwienia i przeciwności stąd nie okazała, przeciwnie, usłyszawszy, że ten ślub był nieważny, jako przez zdradę i wybieg zawarty, oświadczyła gotowość potwierdzenia go; z tego wnieśli wszyscy, że to podejście stało się za wspólną umową. Kamacz i jego wspołecznicy takim się gniewem zażegli, że myśl o zemście powierzyli swoim ramionom i, dobywszy szpad, uderzyli na Bazylego, w którego obronie tyleż obnażonych mieczów błysnęło. Don Kichot na swym rumaku wysforował się naprzód, ścisnąwszy krzepko