dzę go umiejętniejszym i zdatniejszym od samego szatana, trzyma tu zaczarowanego Durandarta pospołu ze mną i z wielu innemi, tak mężczyznami, jak i damami. Jak i dlaczego jest zaczarowany nikt nie wie; powiedzą to lata, które przyjdą (jak mi się zdaje dzień ten jest już niedaleki). Ale co mnie najbardziej zadziwia to, że pewien jestem, iż Durandarte umarł w moich ramionach i że, gdy tylko ducha wyzionął, wyjąłem z wnętrzności jego serce, które miało należytej wagi dwa funty. Piszący o przyrodzonych własnościach powiadają, że ten, co ma serce wielkie, jest większą dzielnością uposażony, niż ten, co ma serce małe. Nie pojmuję, jak to może być, aby ten rycerz wieku swego dokończywszy, teraz się żalił i co pewien czas wzdychał, jakby był przy życiu. Gdy Montesinos słów tych dokończył, nieszczęsny Durandarte zawołał:
„O krewniaku Montesinie,
Prośbą mą ostatnią było,
Abyś, gdy już będę martwy,
Gdy dusza uleci z ciała,
Rozpruł pierś mą ostrym mieczem,
Wyjął serce me dymiące
I Belermie cnej je zaniósł“
Usłyszawszy to, dostojny Montesinos, ukląkł przed nieborakiem-rycerzem i ze łzami w oczach, rzekł doń na ten kształt:
„Panie Durandarcie, o najmilszy z krewniaków moich, w dzień zaguby naszej wypełniłem już to, coście mi wypełnić rozkazali; wydobyłem twoje serce, jak mogłem najlepiej, tak, iż najmniejszej odrobiny nie zostało we wnętrznościach. Otarłem je chustką koronkową i, zabrawszy je z sobą, ruszyłem w drogę do Francjej; przedtem jednak oddałem twoje ciało ziemi, płacząc tak rzewliwie, że łez tych starczyłoby na