bym jej zaczerpnąć z tych studni, co są koło drogi. O wesele Kamacza, o obfitości domu Don Diega! Ileż razy wasze wspomnienie do żałości mnie pobudzi!
Wyjechali tedy z pustelni i nazad ku karczmie się obrócili. Po pewnym czasie ujrzeli na drodze jakiegoś młodzieńca; szedł wolnym krokiem, przeto wkrótce złączyli się z nim. Otrok niósł na ramieniu szpadę, do której uczepione było zawiniątko. Miał w niem zapewne pludry, płaszcz okolisty i koszulę. Jego suknia była z pliszu, z podwójnemi rękawami, przetykana połyskującym atłasem, a koszula na wierzch wyrzucona; pończochy były jedwabne, zaś trzewiki czworokątne, na wzór tych, które noszą dworzanie w Madrycie.[1]
Mógł mieć osiemnaście albo dziewiętnaście lat. Był to dzieciuk rzeźki i wesoły. Aby drogą się nie nudzić, śpiewał piosenki. Gdy się doń zbliżyli, kończył właśnie jedną, którą krewniak Bazylego zapamiętał:
Patrzebą naglony,
W obce dążę strony;
Może wojny bogi
Los odmienią srogi!
Don Kichot pierwszy do niego przemówił.
— Bardzo letko ubrany jesteście, panie gładyszu! Dokąd to droga wiedzie, jeśli zapytać się wolno?
— Gorącość i ubóstwo są powodem, że tak ubrany chodzę. Idę teraz na wojnę! — odparł dzieciuk.
— Jakto, przez ubóstwo? — zapytał Don Kichot.
— Mości Panie — rzecze otrok — mam w tem tłomoczku pludry aksamitne, które są towarzyszami tego kabatu. Gdy je w drodze zedrę, przybywszy do miasta, nie będę się mógł wydać przystojnie, a na inne mnie nie stać. To jest przyczyna, dla której idę tak ubrany, pragnąc chłodu zażyć. Mniemam, że na dwanaście mil stąd znajduje się chorągiew piechoty;
- ↑ Modę tę wprowadził książę de Lerrna, aby ukryć spuchliznę na nogach.