do małych osłów z Sardynji. Łeb miał w górę podany, ozór wywieszony, pysk rozwarty, jakby miał co tylko ryknąć. Wkoło niego były wypisane wielkiemi literami te dwa wiersze:
Nie darmo nasi panowie sędziowie
Ryczeli, jako najtężsi oslowie!
Z tej dewizy wniósł Don Kichot, że ludzie ci musieli należeć do wsi oślego ryku i powiedział to Sanczy, tłumacząc mu napis na chorągwi. Rzekł mu także, iż ten, co im o całem zdarzeniu oznajmił, musiał się pomylić, mówiąc, że ci, którzy ryczeli jak osły, byli to rajcowie, gdy tymczasem z napisu widać, że tu chodziło o sędziów.
— Nie trza, Mości Panie — odparł Sanczo — przykładać wagi do sprawy tak błahej. Może ci rajcy, co osła udawali, stali się później w tej wsi sędziami; wolno nam im jeden i drugi tytuł nadawać i nic to nie ma do istoty historji, czy to sędziowie, czy też rajcy ryczeli jak osły. Jakby się i rzecz nie miała, ryczeli, a równie azarduje, rycząc rajca, jak i sędzia!
W końcu dowiedzieli się, że mieszkańcy wsi wydrwionej porwali się do broni, przeciwko mieszkańcom innej wsi, którzy z nich szydzili i przedrzeźniali ich nieznośnie, nie zważając na prawa bliskiego sąsiedztwa.
Don Kichot zbliżył się do nich, ku wielkiemu zmartwieniu Sanczy, który na podobne wyprawy patrzyć nie lubił. Uszeregowani przyjęli go z chęcią, rozumiejąc, że to ktoś z ich stronników. Don Kichot, podniósłszy przyłbicę, pełen dostojności i powściągliwości, zbliżył się do miejsca, gdzie powiewał sztandar z namalowanym osłem. Cała starszyzna tej armji otoczyła go tam, pragnąc mu się przyjrzyć. Patrzyli na niego zadziwieni, jak i wszyscy, którzy go po raz pierwszy oglądali. Don Kichot widząc, że mu się z