Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/291

Ta strona została przepisana.

też twierdzy mówi Wasza Miłość? — zapytał Sanczo. Zali nie widzicie, że są to młyny, stojące w wodzie, młyny, w których się zboże miele.
— Zamilcz, Sanrzo — rzekł Don Kichot — chocia te budowania podobne są do młynów, przecie nie są niemi w istocie. Czym ci sto razy tego nie powtarzał, że czarnoksiężnicy przemieniają i przeistaczają dla mnie wszystkie rzeczy, nie wyzuwając ich jednakoż z ich własności przyrodzonej. Nie powiem, aby je przerabiali w inne, potrafią tylko tak zwieść i ułudzie, że wydają się inakszego kształtu i pozoru. Doznałem tego żałośnie w przeinaczeniu mojej pani Dulcynei, jedynej ucieczki w ciężkościach oraz celu moich nadziej.
Tymczasem łódź, dostawszy się na wart, zaczęła płynąć spieszniej, niż przedtem. Młynarze, zajęci przy młynach, widząc, że pędzi wprost w burzliwy zakręt wód, od obrotu kół powstały, wybiegli coprędzej z długimi kijami, aby łódź odepchnąć. Ponieważ byli na twarzach i szatach umączeni, więc pozór mieli dziwaczny.
— Gdzie się zapędzacie, djabły wcielone? — krzyczeli ode młynów — czyście oszaleli? Czy chcecie, aby was kola młyńskie pogruchotały?
— Czym ci nie powiedział, Sanczo — rzekł Don Kichot — żeśmy przybyli do miejsca, gdzie mam pokazać, dokąd sięga mego ramienia dzielność? Spójrz, ile łotrów i hultajów wychodzi mi naprzeciw, ile monstrów chce się opierać mojej odwadze i ile stworzeń okropnych, a bezecnych odstraszyć mnie próbuje... Ale zaraz to obaczymy.
Rzekłszy to, podniósł się, stanął w barce i wielkim głosem jął wygrażać młynarzom:
— Hultajstwo wierutne i niegodziwe, zaraz, nie bawiąc, wypuście na wolność osobę, którą w tej twierdzy, albo więzieniu trzymacie w zaczarowaniu, jakiejkolwiek byłaby kondycji i stanu, bowiem jestem Don