Nasz rycerz i jego giermek, wielce smutni i zafrasowani, do swych biegunów powrócili. Zwłaszcza Sanczo był ciężko strapiony, bowiem ilekroć ktoś mu się dobierał do węzełka z uciułanemi pieniędzmi, miał wrażenie, że mu duszę z ciała dobywa. Gdy mu odbierano grosz, zdawało mu się, że źrenicę oka utraca. Wsiedli w głębokiem milczeniu na rumaki i oddalili się nieznacznie od sławnej rzeki; Don Kichot, zanurzony w swych zamyśleniach miłosnych, Sanczo w myśli zostania znacznym panem, od czego wiele oddalonym się uznawał. Chocia był prostakiem i głupcem, przecie dobrze miarkował, że czyny, zamysły i postępki jego pana były po większej części tylko dziwactwa i przywidzenia, tak dalece, że czekał tylko stosownej pory, aby, nie uczyniwszy obrachunku, ani nie pożegnawszy się ze swym panem, czmychnąć i do domu powrócić. Jednakoż fortuna inaczej zdarzyła, niż zamyślał.
Trafiło się, iż nazajutrz, nad wieczorem, Don Kichot, wyjeżdżając z lasu, rzucił wzrokiem na łąkę zieloną, na skraju której wielu ludzi stało. Zbliżywszy się, uznał, iż byli to polujący na ptactwo. Gdy się dalej przysunął, obaczył między nimi damę urodziwą, siedzącą na rumaku śnieżnobiałym, co miał na sobie rząd
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/294
Ta strona została przepisana.
KAPITULUM XXX
O TEM, CO SIĘ PRZYDARZYŁO DON KICHOTOWI Z PIĘKNĄ DAMĄ POLUJĄCĄ