Co się zaś należy do mego osła, to nie pomienialbym go na rumaka pana Lancelota.
— Jeżeli jesteś trefnisiem dworskim, mój bracie — odparła ochmistrzyni — zachowaj swoje żarciki i drwiny, dla tych, którym one do smaku przypadną i którzy lepiej ci za nie zapłacą, niż ja, bowiem ode mnie i suchej figi nie wydostaniesz.
— Wtem pociecha — rzekł Sanczo — że byłaby ona mocno źrała; gdyby Wasza Miłość grała w sześćdziesiąt, nie potrzebowałaby ani jednej kreski mniej.
— O taki synu! — zawołała pani Rodriguez, już gniewem zapalona — jeżelim stara, z lat swoich będę zdawała rachunek nie tobie, niegodziwcze i hultaju, śmierdzący czosnkiem.
— Te słowa tak głośno wymówiła, że aż księżna je usłyszała. Obróciwszy się, obaczyła, że dama Rodriguez jest wielce poburzona i że ma oczy zapalone od złości. Spytała się zatem, co się jej stało i z kim miała sprzeczkę?
— Z kim? — odparła pani ochmistrzyni — z tym dwornym panem, który nalegał na mnie uporczywie, abym odprowadziła do stajni jego osła, co pozostał koło bramy zamku. Za przykład stawiał mi pewne damy, które miały staranie o jakiegoś Lancelota i o jego konia, a na końcu dokładał jeszcze, że jestem stara.
— To poczytuję za największą obrazę — rzekła księżna — jaką kiedykolwiek mi ktoś wyrządzić mógł.
I, obróciwszy się do Sanczy, rzekła:
— Zważ, przyjacielu Sanczo, że donja Rodriguez jest jeszcze młoda. Jeżeli czepek nosi, czyni to raczej dla pokazania swej godności; a takoż dlatego, że jest to w obyczaju powszechnym.
— Niechaj nieszczęsne będą te lata, co mi jeszcze do życia pozostają — odparł Sanczo — jeżelim to dla uszczypku wymówił. Powiedziałem te słowa jeno dlatego, że mam wielkie przywiązanie do mego osła,
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/303
Ta strona została przepisana.