łoże stało, zrzucił szatki i koszulę przewlókł. Widząc, że sam z Sanczą pozostał, z takiemi słowy doń się obrócił:
— Rzeknij mi, bezwstydniku naszych czasów i starodawny głupcu, gdzieżeś się to nauczył tak źle spotykać białogłowę szedziwą i godną poszanowania, jaką jest dama Rodriguez? Byłaż to pora i czas przypominać o swym podłym ośle? Czy rozumiesz, że państwo, co tak wspaniale gości przyjmują, nie będą dbali o ich bydlęta?
Dla Boga! Sanczo, pozbądź się swego grubijaństwa i nie daj poszlakować, żeś jest utkany z grubej, chłopskiej tkaniny. Zważ, niegodny grzeszniku, że panowie tem większą cieszą się estymą, im obyczajniejsi i lepiej urodzeni są ich słudzy. Tę pierwszość nad innymi mają książęta i wielcy panowie, że są usłużeni od ludzi, równie grzecznych jak oni sami. Nie rozumieszże, nieszczęśniku, że gdy spostrzegą, że jesteś prostakiem i trefnisiem, z mózgu obranym, wnet z tego wnosić poczną, iż i ja jestem kuglarzem lub jakowymś rycerzem z przypadku?
Nie, nie, przyjacielu Sanczo, unikaj bacznie tych usterków; rozprawiacz nieuważny, który chce być nieustannym żartownisiem, za pierwszym postrabnięciem się, upada i staje się błaznem uprzykrzonym. Zawściągnij zatem swego języka, uważ słowa i myśl wprzód, co masz wymówić, nim gębę rozewrzesz. Przybyliśmy do tego miejsca, skąd, dzięki łasce boskiej i dzielności mego ramienia, wyjedziemy, mając niemałe pożytki na sławie i majętności.
Sanczo obiecał swemu panu, że gębę sobie zaszyje i w język się ugryzie, nim jakieś niestosowne i nieprzemyślane słowo wypowie. Niechaj zatem Don Kichot będzie spokojny na dalszy czas, bowiem nigdy nic takowego nie dopuści, coby złe porozumienie o nich sprawiało. Don Kichot ubrał się, za pas swą ulubioną szpadę zasadził, płaszcz czerwony z galonami na
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/305
Ta strona została przepisana.