Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/328

Ta strona została przepisana.

stwem w głębokim ukłonie, jakby prosił ich o pozwolenie mówienia, rzekł do hultajów głosem spokojnym.
— Hejże! — panowie rycerze, pozostawcie tego człeka i wracajcie tam, skądżeście przyszli, lub tam, gdzie się wam podoba. Mój giermek jest tak czysty, jak każdy inny i nie potrzeba mu wcale waszych pomyjów. Pozostawcie go, powtarzam, bowiem ani on, ani ja do drwinek się nie nadajem.
Sanczo wyrwał mu z gęby słowa, ciągnąc dalej na ten kształt:
— Niechaj się tylko zbliżą, aby się z bydlaka naigrawać! Będę to znosił równie, jakbym twierdził, że teraz noc panuje. Niech przyniosą szczotkę i brodę mi ochędożą. Jeśli złowią w niej jakąś nieczystość, gotów się będę powiesić.
Księżna, śmiejąc się w głos, rzekła:
— Sanczo Pansa ma rację słuszną we wszystkim, co powiada, a takoż będzie ją miał zawsze na przyszłość. Jest czysty i żadnego mycia mu nie trzeba. Jeżeli nasz obyczaj nie przypada mu do smaku, niechajże wolny od niego będzie, zwłaszcza, że owi ministrowie czystości nadto niepoważni, a takoż zuchwali się okazali, stawiając przed tą osobą znamienitą i jego brodę, miast miedniczek i nalewek z czystego złota oraz ręczników niemieckich, koryta drewniane i ścierki, dobre do czyszczenia kredensów.
Jesteście ludzie złośliwi i nieobyczajni bardzo: nie umiecie ukryć swej nienawiści do giermków rycerzy błędnych, czego zresztą po podobnych łajdakach należało się spodziewać.
Sfora kuchcików i pomywaczy mniemała iż księżna szczerze to mówi; tegoż zdania był marszałek dworu.
Dlatego też odjęli Sanczy ścierkę z piersi, poczem pomieszani i zawstydzeni, wyszli z sali. Sanczo uj-