Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/339

Ta strona została przepisana.

dzono, gdyż jest on szacownym skarbem Sanczy, a przeto tak mi drogim, jak źrenica mego oka.
— Wystarczy Mościa Pani Księżno — zawoła Sanczo — jeśli w stajni trzymany będzie. Ani ja, ani on nie jesteśmy godni, aby być tak drodzy, jak źrenice ócz Waszej Dostojności. Nie pozwoliłbym na to również, jak i nie dopuścił, aby mnie kto kułakiem wygrzmocił, chocia bowiem pan mój mówi, że ze względu na prawa dworności, lepiej jest stracić, dając jedną kartę więcej niż mniej, to w materji oślej paszy trza być ścisły i poza naznaczoną granicę nie wychodzić.
— Może go Sanczo — odparła księżna — wziąść z sobą na urząd i tam dogadzać mu do upodobania, a nawet od wszelkiej pracy go uwolnić.
— Nie sądźcie, Mościa Księżno — odparł Sanczo — żeście za wiele powiedzieli. Widziałem już nie jednego osła, co szedł na urząd, gdybym i mego tam zaprowadził, wierę, nie byłaby to rzecz nowa.
Słowa Sanczy nowy śmiech i ukontentowanie w księżnej wzbudziły. Odesławszy giermka na spoczynek, udała się do księcia, aby zdać mu sprawę z pociesznego dyskursu z giermkiem. Umyślili wówczas oboje ułożyć dla Don Kichota krotochwilę, dobrze do obyczajów rycerskich się nadającą. Wynaleźli wiele krotochwil, tak udatnych i pociesznych, że są one najlepszemi trafunkami i przygodami pośród tych, co się w tej wielkiej historji zawierają.