Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/49

Ta strona została przepisana.
KAPITULUM IV
W KTÓREM SANCZO ODPOWIADA NA PYTANIA I WĄTPLIWOŚCI BAKAŁARZA SAMSONA KARRASCO.

Sanczo, powróciwszy do domu Don Kichota, rozpoczął przerwaną rozmowę.
— Skoro pragniecie wiedzieć, Mości Panie bakałarzu, kiedy, jak i przez kogo mój osioł ukradziony został, powiem Wam, że tej samej nocy, gdyśmy uciekali przed Świętą Hermandadą, po przygodzie, jaka nas spotkała z galernikami i z nieboszczykiem, niesionym na marach do Segowji, zaszyliśmy się z panem w gąszcz leśną. Zmordowani okrutnie tylu spotyczkami i z sił opadli, chrapnęliśmy sobie smaczno, jakbyśmy na najmiększych puchach spoczywali. Pan mój usnął z głową wspartą o lancę, ja zaś kiwałem się na kulbace mego osła. Mnie zwłaszcza tak twardy sen zmorzył, żem ani poczuł, jak złodziej-psubrat podstawił pod burdę cztery drągi i osła gładko wymknął z pod nóg moich.
— Nie jest to rzecz zbyt trudna — rzekł Don Kichot — i nie całkiem nowa, gdyż taka przygoda zdarzyła się już Sakrypantowi, pod murami Albraki; gdy ów słynny złodziej, nazwiskiem Brunei,[1] podobną sztuczką go zażył, wykradając konia z pomiędzy nóg jego.

— Tymczasem dzień nastał, — ciągnął dalej San-

  1. Sacripante (Ariosto XXVII, 84), rumieniąc się ze wstydu, opowiada królowi Agramante, że gdy był zagłębiony w wysokich myślach, Brunello wyciągnął spod niego rumaka.) „La sella su quattro aste gli suffolse, — E di sotto il destrier nudo gli tolse“).