okno, szczeliny, czy złociste kraty ogrodu. Gdy jeden promyk słońca jej piękności do moich oczu dotrze, rozum mój się oświeci, umocni męstwo serca mego, tak, iż w mądrości i dzielności, niezrównany się stanę.
— Mówiąc prawdę, Wasza Miłość — rzekł Sanczo — gdym widział to słońce pani Dulcynei, nie było ono tak świetliste, aby promienie rzucać mogło.
Zapewne trzeba to zaćmienie temu przypisać, że właśnie przesiewała zboże przetakiem, jakem to WPanu już dawniej namienił. Kurzawa, która się podnosiła, przysłoniła jej twarz i otoczyła ją całą niby chmurą.
— Eh, do kata! — zawołał Don Kichot. — Czyż podobna, abyś ciągle myślał, wierzył i utrzymywał, że pani Dulcynea przesiewała zboże przetakiem? Jest to wszak czynność, wielce niegodna i przeciwna tym czynnościom, któremi zatrudniają się osoby wysokiego urodzenia. Przeznaczone są one do innych zajęć i zabaw, z których na strzał z kuszy odgadnąć już można ich szlachetne przyrodzenie. Zaliż nie przypominasz sobie, Sanczo, wierszy naszego poety,[1] w których opisuje on prace, dokonane w kryształowym pałacu przez cztery nimfy, co z wód Tagu wychynąwszy, usiadły na zielonej murawie, aby tkać tkaninę przedziwną, z samego złota, jedwabiu i sznurów pereł złożoną, jak to nam zawołany w swej sztuce powiada wierszopis.
Takąż musiała być robota, do której przykładała się pani Dulcynea, gdyś ją widział. Chyba że invidia jakiegoś złośliwego czarnoksiężnika, wielce sprawom moim nieprzychylnego i przeciwnego wszystkim rzeczom, które mnie być mogą przyjemne i miłe, pomieszała ją i wszczęt zepsowała. Jakoż obawiam się, czy piszący historję moich dziejów, która, jak powiadają, już wydrukowana została, nie jest jakimś uczonym, a przeciwnym mi magikiem? Mógłby jedno za drugie położyć, do jednej prawdy tysiąc łgarstw wierutnych
- ↑ Poetą tym jest Garcilaso de la Vega.