Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/93

Ta strona została przepisana.

— Wasza Miłość — odparł Sanczo — co kraj, to obyczaj! Może być, że w Toboso pałace i gmachy okazałe na podłych uliczkach stawiają. Najusilniej WPana proszę, abyście mi pozwolili poszperać po tych ulicach i zaułkach, co się na nasz widok podają. Może, za jakimś węgłem, natknę się na ten pałac, którego oby psy zapaskudziły, za tę biedę, jakiej nam przysparza.
— Mów z większym respektem, Sanczo o rzeczach do mojej pani należących — rzekł Don Kichot. — Święćmy to święto w pokoju i nie rzucajmy za skopek powroza.
— Stulę już gębę — odparł Sanczo — ale jakoż mogę nie burzyć się, skoro Wasza Miłość po mnie wymaga, abym, widząc jeno raz dom naszej pani, znajdował go zawsze i to po nocy. Przecież WPan, który go widział tysiąc razy, także doń teraz trafić nie może.
— Nie przyprowadzaj mnie do ostatniego gniewu i niecierpliwości, Sanczo — rzekł Don Kichot. — Chodź tutaj, łajdaku, czyż nie mówiłem ci tysiąc razy, że w całem mojem życiu nie widziałem nigdy nieporównanej Dulcynei, i że nie przestąpiłem nigdy progu jej pałacu. Zakochałem się w niej jeno na odgłos sławy jej piękności i rozumu.
— Teraz już wszystko pojmuję — odparł Sanczo — i mogę wyznać, że jeśli Wasza Miłość nigdy jej nie widział, to i ja jej ani razu nie widziałem.
— Jakże to być może? — zawołał Don Kichot. — Przecież mówiłeś mi, żeś ją zastał przesiewającą zboże przetakiem — wówczas, gdyś mi przyniósł odpowiedź na list, posłany przez ciebie.[1]

— Nie główcie się nad tem zbytnio, WPanie — odparł Sanczo. — Muszę Wam wyznać, żem jeno o jej wyglądzie i responsie, jaki uczyniła, zasłyszał. Tyle wiem o pani Dulcynei, ile mogę pięścią do nieba dosięgnąć.

  1. Don Kichot sądzi, że Sanczo żartuje, mówiąc, że nie zna Dulcynei. Tymczasem Sanczo, którego strach obleciał, gdy się znalazł pośród grobów, mimowoli wyznał całą prawdę.