Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/105

Ta strona została przepisana.

rzy przy grze są przytomni, aby błędy rozeznawać, dopomagać szachrajstwom i do kłótni nie dopuszczać, schował pieniądze do kieszeni i wyszedł z domu. Pobiegłem za nim rozgniewany i w słowach umiarkowanych a grzecznych prosiłem go, aby mi dał przynajmniej siedem reali, bowiem wie przecież, żem jest człekiem zacnym, choć żadnej umiejętności nie posiadającym, a takoż i majętności, gdyż moi rodzice ani mnie niczego nie nauczyli, ani też nic nie pozostawili po sobie. Jednakoż ten gbur, który jest niemniejszym łotrem, jak Caco i niemniejszym szachrajem, jak Andradilla,[1] dał mi tylko cztery. Zważcie sami, WPanie gubernatorze, jak mało ma on wstydu i sumienia! Klnę się na mą duszę, że gdyby Wasza Miłość nie nadszedł, z gardłabym mu jego zysk wydarł.
— Cóż na to odpowiesz? — rzecze Sanczo do drugiego. Tamten odparł, że jego przeciwnik samą prawdę powiedział i że mu dał tylko cztery reale, z tej przyczyny, że mu często takich nagród udziela. Do tego ci, co oczekują napiwku, winni być skromni i przyjmować z wesołą miną to, co się im daje, i nie targować się z tymi, co wygrali, chyba, że wiedzą, iż to z szachrajami sprawa i że oszukańczą grą się zbogacili. Na to, że jest człekiem poczciwym a nie oszustem, nie trza innych dowodów, jak ten, że mu nic dać nie chciał. Szachraje tymczasem płacą zawsze daninę tym, co ich sztuki szalbierskie znają.
— To prawda — rzekł dozorca domu. — Cóż tedy, WPanie gubernatorze, każecie zrobić z tymi ludźmi?

— Co z nimi uczynić? — odparł Sanczo. — Wy, coście uczciwie, czy też nieuczciwie wygrali, dacie, nie mieszkając, sto realów temu, co was napastował a także odliczycie jeszcze trzydzieści na rzecz biednych więźniów. Wy zasię, co nie posiadacie ani umiejętności, majętności i co się nocą po tej wyspie włóczycie, weźcie te sto realów i zaraz jutro rankiem wynoście

  1. Musiało to być, jak przypuszcza Clemencin, nazwisko szachraja, słynnego w całej Hiszpanji.