Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/112

Ta strona została przepisana.

spać będzie, zaprowadził mnie do miasta, które ujrzeć chciałam. Mój brat, zmiękczony moją prośbą naprzykrzoną, przystał wreszcie. Ubrał mnie w swoje suknie, sam zaś moje wdział na się. Suknie te bardzo do niego przystają, gdyż ani jednego włoska jeszcze na brodzie nie ma i raczej do dziewicy jest podobny niż do chłopaka. Wyszliśmy z domu tej nocy przed godziną i powodowani młodzieńczem i złem pragnieniem, przebiegliśmy całe miasto.
Gdyśmy już do domu wracać mieli, ujrzeliśmy wielką gromadę ludzi. Brat mój rzekł do mnie: „Siostrzyczko, musi to być warta nocna, przypraw skrzydła swoim nogom i zdążaj za mną co tchu. Uciekajmy, abyśmy poznani nie byli, bo ten uczynek honoru nam nie przyczynia.“ — To rzekłszy, obrócił się do mnie plecami i jął uciekać, co mówię uciekać, raczej lecieć jak ptak. Chciałam nadążyć za nim, aliści ledwie sześć kroków postawiłam, już na ziemię upadłam. Tymczasem nadszedł strażnik: pochwycił mnie i tutaj przed Wasze oblicze przyprowadził, gdzie stoję pełna wstydliwości i osławy.
— Zaliż — zapytał Sanczo — nie przydarzyło się Wam inne nieszczęście jak te oto? Czy to nie zazdrość, jakeście to nadmienili przed chwilą, z domu Was wyprowadziła?
— Nic innego nie przytrafiło mi się i nie zazdrość z domu wyjść mi kazała, jeno pragnienie widzenia świata, a przynajmniej ulic tego miasta. To, co panienka mówiła, zostało potwierdzone przez nadejście zbirów. Jednemu z nich udało się pochwycić brata, który pospołu z siostrą uciekał. Miał na sobie spódnicę bogatą, płaszczyk z adamaszku błękitnego, złotemi frendzelkami ozdobiony. Głowa była odsłoniona, bez innej ozdoby, jak tylko włosy, które się złotemi pierścieniami zdały, tak były płowe i kędzierzawe. Rządca, marszałek i dozorca domu, oddaliwszy się na bok, tak aby nie być od siostry słyszanemi, za-