— Wszystko to dla ciebie, moja córko! — odparła Teresa — daj mi tylko przez kilka dni w tych koralach pochodzić, bo zaprawdę, duszę i serce mi radują.
— Jeszcze się więcej uradujecie — rzekł paź — gdy obaczycie zawinięcie, co je mam w tłomoczku. Jest to suknia z przedniej materji. Pan Wielkorządca tylko raz ją nosił na polowaniu, a teraz ją przysyła całą pannie Sanczyce.
— Niechże tysiąc lat żywię mój ojciec — odparła Sanczyka — jako i ten, co mi ją przywozi. A nawet dwa tysiące lat, jeżeli będzie potrzeba!
Teresa wyszła z domu, z koralami na szyji i z listami w ręku. Uderzała palcami po listach tak, jakby bębnem były. Trafiwszy przypadkiem na plebana i Samsona Karrasco jęła podskakiwać z radości, mówiąc:
— Zaprawdę odtąd nie mamy już ubogich krewnych, posiadamy urzędzik naschwał! Niech mi się tu nawinie napuszona żona hidalga, już ja ją oprządzę!
— Cóż to za brednie, Tereso Panso, i te listy, co je masz w ręku? — zapytał pleban.
— Nie są to brednie — odparła Teresa — tylko listy od księżnych i gubernatorów, a to, co mam na szyji, to korale przednie na Ave Maria i Ojczenaszki z kutego złota, ja zaś jestem pani rządczyni.
— Jeden chyba Bóg cię rozumie — odparł Samson — my nic nie pojmujemy z tego, co mówisz.
— Możecie to wszystko obaczyć, WPanowie — rzekła Teresa i rzekłszy to, podała im listy.
Pleban przeczytał je, tak, aby i Samson Karrasco mógł posłyszeć. Ksiądz i bakałarz spojrzeli na siebie, zadziwieni srodze tem, co przeczytali. Wreszcie bakałarz zapytał, kto te listy przyniósł?
Teresa rzekła, aby udali się do jej domu, a obaczą posłańca, młodego dzieciuka, pięknego, jak złoty klejnocik. Posłaniec ten przyniósł jej jeszcze inny dar, więcej niż ten szacowny.
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/120
Ta strona została przepisana.