o wszystkiem, w krótkich słowach, a do tego w przytomności tak wielu osób — prosił przeto, aby Ich Wysokoście odłożyć zechciały wysłuchanie tej opowieści do chwili, gdy pozostaną sami, tymczasem zaś zabawiły się listami. Rzekłszy te słowa, wyciągnął zza pazuchy dwa listy i powierzył je rękom księżnej. Na jednym z nich widniał napis: List do JWPani Księżnej, która nie wiem, gdzie się znajduje, na drugim: Do mego męża Sanczo Pansy, gubernatora i wielkorządcy wyspy Baratarja, któremu oby Bóg zdarzył więcej szczęśliwych lat, niźli mnie samej.
Księżna cała drżała z niecierpliwości, takiem bowiem pragnieniem pałała, aby list ten jaknajprędzej przeczytać. Wkońcu otworzywszy, przeczytała go na stronie, upewniwszy się zasię, że może go także w głos przeczytać, tak, aby książę i wszyscy przytomni z nim się zapoznać mogli, odczytała co następuje:
List, który podobało się Waszej Wysokości napisać do mnie, sprawił mi radość niezmierną, bowiem, prawdę rzekłszy, bardzo go pożądałam. Łańcuch korali jest piękny nad podziw, zaś ubiór myśliwski mego męża wcale za nim w tyle nie pozostaje. Cała wieś weseliła się z tego bardzo, że JWPani Księżna uczyniła gubernatorem mego męża, Sanczo Pansę, chociaż nikt temu wierzyć nie chce, zwłaszcza zaś bakałarz Samson Karrasko i pleban Mikołaj. Ja jednak, mówiąc prawdę, wcale o to nie dbam; ponieważ jest tak, jak jest, niechaj każdy gada, co sam chce. Mimo to, samabym w to niewierzyła, gdybym na własne oczy nie ujrzała łańcucha i sukni myśliwskiej, bowiem wszyscy w tej wsi trzymają mego męża za ociężałego prostaka i mówią, że prócz rządzenia stadem kóz, do żadnych innych rządów sposobny nie jest. Niechaj Bóg nim kieruje i prowadzi go najlepiej,