Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/153

Ta strona została przepisana.
KAPITULUM LIV
KTÓRE MÓWI O RZECZACH, TEJ A NIE INNEJ HISTORJI SIĘ DOTYCZĄCYCH

Księstwo nie chcieli, aby wyzwanie ich hołdownika przez Don Kichota, uczynione dla przyczyn, o którycheśmy już namieniali, bez skutku pozostało. A chocia ten młodzian uszedł do Flandrji, aby tylko damy Rodriguez za świekrę nie mieć, wynaleźli na jego miejsce pachołka, Gaskończyka, zwanego Tosilosem, któremu wprzód należycie rozpowiedzieli jak się miał sprawować. Po dwóch dniach książę oznajmił Don Kichotowi, że za cztery dni adwersarz w zbroi rycerskiej stanie na placu, dowodząc, że ta panienka zełgała na pół brody, albo i li na całą brodę,[1] i gdy twierdziła, iż przyrzekł się z nią ożenić. Don Kichot wielce się uradował z tej nowiny. Obiecał sobie, że cudów w tej spotyczce dokaże i za wielkie szczęście poczytywał sobie tę sposobność, która mu pozwoli okazać książęcej parze jak daleko sięga dzielność jego niezwyciężonego ramienia. Pełen wesela oczekiwał upłynięcia tych czterech dni, które, mierzone jego niecierpliwością, czterema wiekami mu się zdały.

Pozwólmy im upływać (tak jak i innym rzeczom upłvwać pozwoliliśmy) i wracajmy do Sanczy, który ni to rad, ni to smutny, jechał na swoim ośle, chcąc odszukać swego pana. Towarzystwo osła przekładał nad wielkorządstwa wszystkich wysp na świecie.

  1. Przysięgać na swoją brodę, lub na gardło, było to wyrażenie, używane w wyzwaniach rycerskich. Broda była uważana za wielką ozdobę twarzy, „honor podbródka“, według retorycznego, napuszonego zwrotu pisarzy hiszpańskich.