Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/172

Ta strona została przepisana.
KAPITULUM LVI
O NIEZWYKŁYM I NIGDY NIEWIDZIANYM POJEDYNKU MIĘDZY TOSILOSEM A DON KICHOTEM, BRONIĄCYM CZCI CÓRKI DAMY RODRIGUEZ

Księstwo nie żałowali, iż dając Sanczy urząd na wyspie, zażartowali sobie z niego. Tegoż dnia przybył marszałek i opowiedział im szczegółowie o wszystkich czynnościach Sanczy, a nawet słowa jego powtórzył. Wkońcu opisał im także napad na wyspę, przerażenie gubernatora i jego ucieczkę, czem ich niemało do śmiechu pobudził.
Wkrótce, jak historja powiada, zbliżył się dzień na pojedynek naznaczony. Książę objaśnił już swego pachołka, Tosilosa, jak ma sobie poczynać z Don Kichotem, aby go zwyciężyć, bez zadania mu ran, czy też pozbawienia go życia. Rozkazał, aby z kopij zdjęte zostały ostrza żelazne, zaś Don Kichotowi powiedział, że wiara chrześcijańska, którą wyznaje, nie pozwala, aby pojedynek odbywał się z takiem dla życia niebezpieczeństwem i azardem. Niech Don Kichot poprzestanie na tem, że mu w swoim kraju wolnego pola do bitki udziela, mimo dekretu Świętego Soboru,[1] co takich wyzwań zabrania, i niech sprawy tak niebezpiecznej do ostatecznego kresu nie przywodzi. Don Kichot odparł, aby książę rozrządzał we wszystkiem jak mu się podoba, gdyż całkiem na jego wolę się zdaje.

Gdy straszny dzień nastał, książę rozkazał, aby

  1. Kanon soboru w Trydencie głosił, że: „Imperatores, Reges, Duces, principes::: et Domini temporales, qui locum ad monomechiam in terris suis inter Christianos concesserint, eon ipso sint excommunicati“...