Don Kichota i Sanczę, Któremu wręczył dziesięć przyrzeczonych skudów. Wyrazili sobie niemałe oświadczenia grzeczności i uniżoności. Roque obrócił się potem nazad, zaś Don Kichot pozostał na koniu, czekając aż rozednieje. Wkrótce na krużgankach Wschodu ukazało się oblicze białej jutrzenki, napawającej radością trawy, zioła i kwiaty. W tej samej chwili uradował się ich słuch odgłosem trąbek, bębnów i dźwiękiem dzwoneczków, któremi poruszali, jak się zdawać mogło, gońcy, wychodzący z miasta. Wkrótce jutrznia ustąpiła miejsca słońcu, które z obliczem, szerszem niźli tarcza, ukazało się nisko na horyzoncie, zaś później powoli podnosić się jęło.
Don Kichot i Sanczo, na wszystkie strony wzrok obracając, dostrzegli morze, którego jeszcze w życiu swojem nie widzieli. Zdało im się niezmiernie wielkie i daleko obszerniejsze, niż jeziora Ruidera, oglądane w rodzinnej Manczy. Później ujrzeli galery, stojące na brzegu. Gdy opuszczono na nich żagle, okazały się całe upstrzone chorągiewkami, które powiewały na wietrze, lub nachylały się ku wodzie. Na pokładach rozbrzmiały dźwięki trąb, dzwoneczków i hobojów, które zbliska i zdaleka napełniały powietrze miłym i wojennym odgłosem.
Galery poczęły się ruszać, szykując się jakby do utarczki na tych cichych wodach. W tym czasie niezliczona ilość kawalerów, siedzących na pięknych rumakach i strojnie przybranych, wyjechała z miasta, stosując jazdę swoją do poruszenia galer. Żołnierze z galer strzelali gęsto z harmat, którym odpowiadały działa, stojące na wałach i na zamku.
Jeżeli ciężkie moździerze napełniały powietrze hukiem okrutnym, to harmatki, znajdujące się na mostkach galer nie pozostawały im dłużne. Morze, pełne wesela, ziemia radości, a powietrze światłości, acz zaćmionej czasem dymami artylerji, wszystko to okazywało radość i wraz do niej zachęcało.
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/227
Ta strona została przepisana.