Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/249

Ta strona została przepisana.

ślizgnąć się pod wiosłami. Wówczas galera prześcignęła go i drogę mu zagrodziła. Załoga brygantynu uznała się za straconą, mimo to rozpuściła żagle, gdy galera zawracała, potem znów wiosłami i żaglami chciała się ratować ze złej toni. Ta usilność nie zdała im się równie na nic, jak i zuchwalstwo, bowiem kapitan dopadł ich, po ubiegnięciu pół mili, i przygarnąwszy wiosłami, wszystkich żywcem ujął. Inne galery nadpłynęły tymczasem, poczem wszystkie powróciły na brzeg ze swym łupem, gdzie oczekiwał na nie tłum ludzi ogromny, ciekawy wiedzieć, co z sobą prowadzą. Generał zarzucił kotwicę opodal brzegu, widząc zaś, że vice-król jest na lądzie, kazał spuścić bat na wodę, aby płynął po niego, oraz zniżyć drąg żaglowy, by dostać arraeza jak i innych Turczynów, pochwyconych, w brygantynie, wszystkich chłopów na schwał i strzelców dzielnych. Gdy generał spytał się, kim był arraez brygantynu, jeden z niewolników w którym uznano później hiszpańskiego poturczeńca, odpowiedział: — ów młodzieniec, WPanie, którego tu widzicie, jest naszym arraezem. W tej chwili wskazał mu otroka, najpiękniejszego i najwdzięczniejszego, jakiego sobie tylko wystawić było można. Wydawał się nie mieć więcej nad lat dwadzieścia. — Powiedz mi, podły psie — rzekł generał — kto cię przynaglił zabijać moich żołnierzy, chocia widziałeś, że ci niepodobna uciec? Czyż nie należy się więcej uszanowania dla kapitańskich galer? Czy nie wiesz, że odwaga i zuchwałość są to dwie rzeczy różne? Okoliczność trudna może natchnąć odwagą, lecz nie zuchwałością. Arraez chciał odpowiedzieć, aliści generał nie mógł usłyszeć jego responsu, gdyż pobiegł naprzeciwko vice-króla, który wszedł na galerę, w towarzystwie kilku dworskich i ludzi, ciekawych uznania wszystkiego.
— Dobre były łowy, Mości Panie Generale — rzekł vice-król. — W samej rzeczy, bardzo zacne —