dam! Dobrze w Rzymie Świętemu Piotrowi, chcę rzec że nieźle mi tu w tym domu, gdzie mnie tak zacnie podejmują i czynią mi zapewnienia, że wkrótce wielkorządcą ostanę.
— Przyjacielu Sanczo — rzekł książę — wyspa, com ci ją obiecał, nie uciecze; nie jest ruchająca się; zapuściła tak krzepkie korzenie w głąb ziemi, że nie możnaby jej wyrwać, ani z miejsca poruszyć, mimo wszelkich wysileń. A do tego wiesz dobrze, jako i ja, że nie masz na świecie urzędu godnego, któryby bez trudu i ciężkości zdobyć można było. Żądam od ciebie za to wielkorządstwo, abyś towarzyszył panu swemu, Don Kichotowi i dał początek i koniec tej pamiętnej przygodzie. Wsiadaj, nie mieszkając, na grzbiet Kołkobieguna i wracaj do nas z tą szybkością, jakiej się po letkości tego rumaka spodziewać można. Gdyby zaś przeciwny los zdarzył, żebyś musiał wracać pieszo, pielgrzymując od domu do domu i od gospody do gospody, to w jakimkolwiek czasie i stanie przybędziesz, zawsze znajdziesz swoją wyspę, tam, gdzieś ją zostawił i obywatelów, chętnych przyjąć cię za rządcę. Moja zaś przychylność dla ciebie i moja wola wcale się nie odmieni, nie wątpij o tem panie Sanczo, gdyż obraziłbyś jawnie moją chęć wyświadczenia ci przysługi.
— Dosyć na tem — odparł Sanczo — jestem prostym giermkiem i nie umiem odpowiadać na tyle uprzejmości oświadczeń. Niechaj Pan mój wsiada na tego konia, mnie zaś niech oczy zawiążą, polecą mnie Bogu i powiedzą mi czy, gdy będziemy latali pod obłokami, będę się mógł i ja Bogu polecić i aniołów wezwać.[1]
Na to odparła Trifaldi:
— Możesz to uczynić bezpiecznie, bo chociaż Malambrun jest czarnoksiężnik, wszelako dobry chrześcijanin i czyni te wszystkie omamienia roztropnie i pobożnie, aby sobie nie zjednać żadnej przygany.
- ↑ W pojęciu Sanczy, zaczarowana podróż na Kołkobiegunie była dziełem szatana. Rodriguez Marin przypomina, że powszechnie wierzono, iż zwrócenie się o pomoc do Boga unicestwiało złą siłę czarów. Sanczo obawiał się, że spadnie na ziemię i skręci kark, skoro nagle czary działać przestaną.