Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/26

Ta strona została przepisana.

— A zatem — rzecze Sanczo — siadajmy! Niech nas prowadzi Bóg i Najświętsza Trójca z Gaety.
— Od czasu pamiętnej przygody z foluszami — rzekł Don Kichot, nigdym nie widział Sanczy tak zalęknionego jak teraz; gdybym był przesądny, ledwiebym nie zadrżał w duszy, widząc tę jego strachliwość. Ale pójdź tu, Sanczo, gdyż za pozwoleniem Wielmożnych Państwa, chciałbym z tobą dwa słowa na stronie zamienić.
Rzekłszy to, zaciągnął giermka w zakąt ogrodu pomiędzy wielkie drzewa i, uścisnąwszy jego ręce, rzekł:
— Widzisz mój przyjacielu, Sanczo, jak daleka podróż nas czeka. Pan Bóg tylko wie, jak prędko i kiedy powrócimy i czy zatrudnienia ostawią nam chwilę czasu i spokoju. Chciałbym przeto, abyś udał się do swojej komnaty pod pokrywką, że masz wziąć sobie coś potrzebnego do podróży i abyś, zamknąwszy się tam, dał sobie z pięćset rózeg zadatku, na te trzy tysiące sześćset plag, coś się obowiązał dopełnić. Ten, co dobrze zaczyna, już połowę dzieła dokonał!
— Na Boga! — zawołał Sanczo — chyba Wielmożny Pan rozum utracił. To jakby ktoś rzekł: „W brzemienności mnie widzisz, a prawiczeństwa po mnie żądasz“. Teraz gdy mam siadać na goły i twardy stół, WPan chcesz, abym sobie zadek poranił? Zaprawdę, zaprawdę źdźbła racji nie macie! Pójdźmy teraz te damy ogolić, a za powrotem przyrzekam WPanu, że tak prędko obowiązanie swoje uiszczę, iż Wasza Miłość będzie wielce ukontentowany; teraz jednak o tem więcej nie mówmy.
— Twoja obietnica, miły Sanczo — odparł Don Kichot — pociesza mnie znacznie. Pewien jestem, że jej dotrzymasz, chocia bowiem jesteś nieco ociężały, przecież tem samem nielza cię nazwać nieprawdomównym.
Skończywszy dyskurs, powrócili, aby dosiąść Koł-