Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/289

Ta strona została przepisana.

ry Don Kichota prowadził. Rycerz nieborak dwa czy trzy razy chciał już zapytać, dokąd go wiodą i czego żądają od niego, aliści, gdy gębę otwierał, pilnowacze zaraz mu ją zamykali, opierając o nią ostrza stalowe. To samo zdarzało się z Sanczą: chocia wcale mówić nie miał zamiaru, jeden ze strażników kłuł go kolcem dzidy, a wraz i osła jego, jakby się obawiał, aby osioł również nie chciał rykiem przemówić. Noc tymczasem uczyniła się zupełna. Przyspieszono kroku; w sercach dwóch jeńców wzrastała trwoga, zwłaszcza, gdy słyszeli od czasu czasu, słowa: pospieszajcie troglodyci, milczcie barbarzyńcy, upokórzcie się ludożercy, przestańcie się żalić, Scytowie, nie otwierajcie ócz krwawi Polifemowie, drapieżne tygrysy!... oraz inne nazwy, podobne, które pieściły słuch nieszczęsnego rycerza i godnego litości giermka. Sanczo mruczał do siebie na stronie: „My wróbelki, my turkaweczki, my cucusie, na których się woła ts. ts.!“ Oto słowa, które mnie nie cieszą wcale! Ziarno na przeciwny wiatr wystawiono, wszystko najgorsze na nas razem spada, jak na psa razy kija. Dałby Bóg, aby ku czemuś gorszemu jeszcze nie przyszło!
Don Kichot szedł pomieszany, nie mogąc, mimo wszystkich wysiłków, wyrozumieć, kim byli ci ludzie, co takiemi przekleństwami go obsypywali, to tylko miarkował, że mało było przyczyn do nadziei, wiele zaś do obaw. Dotarli wreszcie, w godzinę po północy, do zamku. Don Kichot poznał zaraz, że jest to zamek książęcy, gdzie niedawno kilka dni spędzili. — Niech mnie Bóg ma na pieczy — zawołał — cóż to ma znaczyć? Wszystko tu było dwornością i przyjęciem miłem, acz dla zwyciężonych dobro w niepomyślność się obraca i w zło potem przechodzi. Wjechali na pierwszy dziedziniec zamku, zaś to, co na nim ujrzeli, powiększyło ich zadziwienie i zdwoiło przestrach, jak to obaczymy w kapitulum następnem.