Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/294

Ta strona została przepisana.

Wtem ujrzano na podwórzu sześć ochmistrzyń, idących szeregiem jedna za drugą, cztery z nich nosiły okulary na oczach. Wszystkie miały mankiety u zarękawków na cztery palce odwinięte, aby ręce dłuższe się wydawały, zgodnie z teraźniejszą modą.
Zaledwie Sanczo je ujrzał, począł ryczeć, jak bawół. — Nie, nie — wołał — niechaj cały świat się nademną pastwi, ale tym babom tknąć się nie dam! Niech mi twarz podrapią, jak to uczyniły koty z obliczem mego pana, w tym zamku, niech mi przeszyją ciało ostrzem sztyletów, niechaj mi ramiona cęgami czerwonemi dotykają, wszystko ścierpię i wytrzymam, ale na to nigdy nie zezwolę, choćby czarci zaraz mnie stąd porwać mieli.
Wówczas Don Kichot, przerywając milczenie, rzekł do Sanczy: — Sanczo miły, użyj cierpliwości, uczyń zadość tym panom, dziękując niebu, że ci dał ten dar osobliwy, iż przez swoje męczeństwo, możesz odczarowywać omamionych i martwych powrócić do życia.
Ochmistrzynie zbliżyły się już do Sanczy, który, zmiękczony nieco, poprawił się na stołku i nadstawił gęby jednej z niewiast. Ta wymierzyła mu umowną szczutkę w nos i, ukłoniwszy mu się nisko, odeszła.
— Mniej dworności, mościwa pani staruszko — rzekł Sanczo — i mniej także bielidła, bowiem ręce wasze czuć bielidłem, zaprawionem octem.
Mówiąc pokrótce, wszystkie ochmistrzynie wymierzyły mu szczutki, zasię inni domowi, w dość znacznej liczbie, obiecane kułaki odmierzyli. Jednakoż Sanczo nie mógł ścierpieć kłucia kolcami — porwał się ze stołka nagle, jak wściekły, i, pochwyciwszy pochodnię zapaloną, która obok niego stała, rzucił się na ochmistrzynie i swych katów, krzycząc: — Precz stąd, oprawcy szatańscy, nie jestem z bronzu urobiony, abym takie katusze znosił.
Wtem Altsidora, zmęczona, ani chybi, tak dłu-