Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/301

Ta strona została przepisana.

dawszy głębokie westchnienie, rzekła głosem słodziutkim i pieszczonym: — Gdy wielkie damy i skromne, cnotliwe panienki depcą stopami cześć swoją i pozwalają ustom wyrażać skrytości, w sercach zamknione, trzeba mniemać, że w stanie zbyt naglącym się znajdują. Ja, Panie Don Kichocie z Manczy, jestem jedną z tych niewiast, miłością nieszczęśliwą zniewolonych, jednak w wstrzemięźliwości i skromności trwających. Tak się w ryzach trzymałam, że aż duszy się pozbyłam i żywot postradałam.
Dwa dni temu, z przyczyny twej okrutności, o rycerzu, bardziej nieczuły na skargi moje niż marmur, w grób się położyłam; przynajmniej ci, którzy mnie widzieli, sądzili, żem już nieżywa była. I gdyby miłość nie miała nademną litości, nie zapobiegłszy złu, przez męczeństwo tego poczciwego giermka, jużbym na tamtym pozostała świecie. — Na mą duszę — rzecze Sanczo — miłość mogłaby poprzestać na męczeństwie mego osła, byłbym jej wdzięczniejszy niż teraz. Aliści, powiedz mi, WPanno (niechaj jej niebo zdarzy mniej nieużytego kochanka, niż mój pan), cóżeś to widziała na tamtym świecie? Jak jest w piekle, bowiem ten, co się własnemi rękoma żywota pozbawia, musi tam iść koniecznie, po nie swojej woli!
— Mówiąc prawdę — odparła Altsidora — nie musiałam być całkiem umarła, skorom do piekła nie doszła, bowiem, gdybym się tam dostała, nigdybym już więcej z niego nie wyszła, mimo wszelkich usiłowań.
Stanęłam tylko przed bramą, gdzie ujrzałam tuzin djablów, w piłkę grających. Wszyscy byli w pludrach i kaftanach, z kołnierzami aksamitnymi, przybranymi koronkami i o takichż zarękawkach, co im za manszety służyły, szerokich na cztery palce, aby ręce jeszcze dłuższe się wydawały.
Mieli w rękach łopatki płomieniste; ale najbar-