ności, składu wszelkiej dworności, refugium cudzoziemców, przytułku ubogich, ojczyzny dzielnych, mścicielki pokrzywdzonych i szlachetnego wzoru wierności w przyjaźni. I chociaż te zdarzenia, co mi się tam przytrafiły, wcale nie były przyjemne, owszem przykre i przeciwne wielce, jednakoż bez żalu wszystkie doznania przyjąłem, za to, iżem to miasto oglądał. Mówiąc pokrótce, panie Don Alvaro Tarfe, jam ci jest Don Kichotem z Manczy, o którym sława rozgłasza, a nie tamten nędznik, co chciał sobie imię moje przywłaszczyć i przyozdobić się dziełami mojemi.
Błagam zatem Waszą Miłość, w imię powinności szlacheckich, abyś zechciał oznajmić przed alkadem tej wioski, że WPan nigdyś mnie nie znał, ani nie wiedział do tej pory, żem nie jest Don Kichotem, wydrukowanym w tej drugiej części dziejów i że Sanczo Pansa, mój giermek, również nie jest tym, którego Wasza Miłość znałeś. — Z wielką chęcią uczynię to — odparł Don Alvaro Tarfe — lubo, prawdę mówiąc, rzecz to zadziwiająca i osobliwa widzieć wraz dwóch Don Kichotów i dwóch Sanczo Pansów, co są tak podobni dla swoich imion i tak różni przez czyny swoje. Powtarzam zatem, twardo upewniony, że to, com widział i co mi się przydarzyło, było tylko majakiem i przywidzeniem.
— Zapewne — rzekł Sanczo — Wasza Miłość musi być zaczarowany, tak jak pani Dulcynea z Toboso. Oby Bóg sprawił, abym na odmamienie WPana dał sobie trzy tysiące plag skutecznych, com niedawno uczynił dla tamtej Jejmości. Staćby się to mogło zaraz, za dobrą zapłatą.
— Nie wiem, co mają oznaczać te plagi? — rzekł Don Alvaro.
— Długoby trza nad tem się szerzyć — odparł Sanczo — później WPanu wszystko opowiem, jeśli przypadkiem w jedną drogę pojedziemy.
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/317
Ta strona została przepisana.