dzie żył Sanczo prostak, ze swym chlebem i czosnkiem, jak Sanczo gubernator z przepiórkami i kapłonami, zwłaszcza, że, gdy śpimy, wszyscy równi jesteśmy: wielcy i mali, bogaci i biedni, silni i słabi. Jeśli dobrze zważycie, Wasza Miłość, przyznacie, żeście mi sami łeb tem wielkorządstwem nabili, mnie, który się znam na gubernatorstwie, równie jak gęś. Jeśli zasię mniemacie, że gdy gubernatorem ostanę, zaraz mnie czarty z niego porwą, tedy Bóg z niem — wolę iść do raju jako Sanczo prostak, niźli jako gubernator do piekła zawędrować.
— Klnę się Bogiem, Sanczo — zawołał Don Kichot — że dla tych ostatnich słów, które wyrzekłeś, godzien jesteś gubernatorstwa tysiąca wysp. Masz wielce zacne przyrodzenie, a bez tego i nauka nie zda się na nic. Poleć się tylko Bogu i staraj się nigdy złym zamysłem nie grzeszyć, chcę rzec, abyś twardo postanowił być sprawiedliwym w każdym swym postępku. Niebo zawsze dobrym zamysłom sprzyja. Tymczasem jednak chodźmy na obiad, gdyż zdawa mi się, że księstwo na nas czekają za stołem.
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/50
Ta strona została przepisana.