ujrzawszy marszałka księcia, znalazł jego twarz wielce podobną do twarzy grabini Trifaldi. Obrócił się tedy do swego pana i rzekł:
— Albo mnie djabeł porwie zaraz z tego miejsca, gdzie się teraz znajduję, albo WPan przyznać musisz, że oblicze marszałka dworu jest obliczem damy Dolorydy.
Don Kichot wpatrywał się przez chwilę w marszałka i, zważywszy go dobrze, rzekł:
— Niema przyczyny, aby djabeł miał cię porwać stąd zaraz, albo nieodwłocznie, mój Sanczo; poprawdzie nie wiem, co chciałeś powiedzieć, twierdząc, że oblicze damy Dolorydy jest obliczem marszałka. Marszałek nie będzie jeszcze przez to damą Dolorydą. Gdyby tak było, jakaś wielka przeciwnośćby tu zachodziła, aliści teraz nie czas na podobne roztrząsania, któreby nas wprowadzić mogły w labirynt zawiłości nieodwikłanych. Wierzaj mi, mój synku, że potrzebujemy obaj prosić szczerze Pana Boga, aby nas oswobodził od złośliwych czarnoksiężników.
— Daleko mi bardzo jest do żartów, WPanie — odparł Sanczo — słyszałem go przed chwilą mówiącego i, na sumienie moje, zdawało mi się, że głos grabini Trifaldi zadźwięczał mi w uszach. Na ten raz zmilczę, ale odtąd będę się miał na baczności, aby obaczyć, czy nie odkryję czegoś, co mnie lepiej objaśni i moje podejrzenia potwierdzi.
— Uczyń tak, Sanczo — rzekł Don Kichot — zaś później oznajmij mi o wszystkiem, czego się wywiesz, jako też o tem, cokolwiek ci się przytrafi, podczas rządzenia.
Sanczo odjechał wreszcie, otoczony wielkim orszakiem służebnych, przybrany w ozdobne szaty jurysty, w długim płaszczu z kamlotu czerwonego, z biretem na głowie, z tegoż czerwonego sukna. Dosiadał muła, pięknie osiodłanego i przyuczonego biegać drobnym truchcikiem; za nim szedł osioł, pięknie przystrojony w
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/53
Ta strona została przepisana.