o wszystkiem, co zajdzie między nim, a Teresą. Gdy już nadeszła godzina jedenasta w nocy, Don Kichot zastał w swej sypialni, lutnię. Otworzywszy okiennicę, uznał, że ktoś się po ogrodzie przechadza. Jął brząkać w struny lutni, nastroił ją jak mógł najlepiej, splunął, chrząknął, później zaś głosem nieco chrypliwym, acz dość melodyjnym, jął śpiewać romancę, którą sam tego dnia ułożył:
Nieraz miłości potęga
W duszach niepokój nam budzi,
Lenistwo i gnuśne wczasy
Za środki ku temu jej służą.
Ale bawienie się igłą,
Zajęcia i trud nieustanny,
Bywa stosowną odtrutką
Na wszystkie miłosne jady!
Przystojnym i skromnym dziewicom,
Które żonami chcą zostać,
Wianem jest cnota, głosząca
Najwyższe dla nich pochwały!
Zaś błędni rycerze i wszyscy
Mężowie, co żyją u dworu
Do wietrznie chodzą w zaloty,
Lecz poślubiają stateczne!
Jest miłość, co wschodzi jak zorza,
Ledwie w próg domu gość wkroczy,
Gdy jednak przybysz odejdzie
Miłość zachodem się stawa.
Ta miłość, nagle wzbudzona,
Dziś jest, a jutro przemija,