Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/89

Ta strona została przepisana.

osobie. Jakże to — przychodzisz o tej porze, aby żądać odemnie sześćset dukatów? A skądże ja je mam wziąć, hultaju? Zaś gdybym je posiadał, zacóż miałbym ci je dać, głupcze dwojaki? Zapewne mam się troskać o wieś Miguel-Turra, albo o jakiś tam ród Perlerinów. Precz mi z oczu, jeszcze raz mówię, niecnoto, albo przysięgam na życie księcia mego pana, od którego mam te rządy, że ci nogi i ręce połamię. Ty nie musisz być z Miguel Turra, jak powiadasz, ale jesteś filutem, którego piekło tutaj przysłało, abyś mnie kusił i zajątrzał. Powiedz mi, bezwstydniku, ledwie dwadzieścia cztery godziny jestem tu gubernatorem, a ty chcesz, abym miał sześćset dukatów?
Marszałek dworu skinął na chłopa, aby umknął. Ten, spuściwszy na dół głowę, wyszedł, dając pozór wielkiego lęku przed kolerą gubernatora — tak dobrze ten głupiec poczciwy umiał swoją rzecz udawać. Ale pozostawmy Sanczę w jego kolerze i powróćmy do Don Kichota, któregośmy zostawili plastrami obłożonego, z twarzą obwiązaną, co stało się dla zagojenia ran, zadanych przez koty. W ciągu tego czasu przytrafiło mu się to, o czem Cyd Hamet obiecuje opowiedzieć szczegółowie, z wiernością ścisłą, jaką zwykł był przykładać do najbłahszych rzeczy, w tej historji zawartych.