W kawiarni, przy stoliku, w światku literackim,
Gdzie drobna muza pije szklanki czarnej kawy,
Pamiętam, rozmawiano kiedyś o Słowackim
I powszednie złośliwie poruszano sprawy.
Niespodzianie wszedł cichy, wielki i dostojny,
Spojrzał ku nam milczącą, pełną troski twarzą, —
Ucichliśmy, jak dzieci, które próżno gwarzą,
Gdy kroki ojca spłoszą gwar dziecinnej wojny.
Łaskawie usiadł z nami i mówił najprościej,
Chwaląc film „Atlantydę“ z przyjaznym uśmiechem.
Miał wtedy w oczach mądrość najgłębszej miłości
I twardą pracę, która umie walczyć z grzechem.
Na czole myśl cierpliwa wyryta jest blizną,
Serca łomot się głuszy rękami obiema.
Ale wiem — Atlantyda jest marzeń ojczyzną,
Atlantyda jest Polską, której jeszcze niema!
Już nie przyjdzie tu więcej ten, który swe ręce
Jak Tomasz wkładał w rany bolesne i chore, —
I w rozkoszy piekielnej, jak w piekielnej męce,
Musi światła mieć więcej. — „Żono, odsuń storę“.