Strona:Przybłęda Boży.djvu/032

Ta strona została przepisana.

sztuk pięknych. A wskroś komnat tchnąca ciepła, powiewna dobroć, uosobiona w łagodnej sylwetce pani tego domu, smutnej pani, serce we własnej osobie, słodycz chodząca. Takie przed wiekami były, dziś w kamień zaklęte, o rozpłyniętych włosach jasnookie święte, na żer bestji idące z uśmiechem i atletyczne bary zbirów zginające w korny lęk. Szczodrze rozsypywany czar najbardziej anielskiej kobiecości.
W domu tym, z zapartym oddechem, w ciasnem, aksamitnem kolisku wieczornej lampy, gdy przez otwarte wiosennie okno blade ćmy wnoszą ciężką woń obwisłych kiści bzu, czytuje się na głos poezje Lessinga i Klopstocka, tu się w pochmurne, słotne dni nad nieśmiertelnym, stokrotnie umierającym Wertherem rzewne, kochane łzy roni, tu w cieniutkiej porcelanie zapijanej kawy barwami tęczy załamują się krystaliczne, słodkie rymy liryki Mathissona i Ossjanowe fantazje, tu wielki Plutarch szerokim gestem dłoni odsłania misterja wielkich żywotów, tu Szekspir przemożnym głosem skanduje samą, szczerozłotą treść bytu — w poszmerach oceanów, bijących wieczystym rytmem o flanki tułaczej nawy odysejskiej.
Czy musi być kornet zakonny, aby w nas wywołać pojęcie niewieściej dobroci, miłosiernego poświęcenia? Czy potrzeba czarnej sukni i oczu cierpieniem podkrążonych, chudych wymownych palców i trenu boleśnie za dostojnym krokiem sunącego — kiedy myśl krąży w granicach liljowego zadumania, lekko zagryzionych malinowych warg, pełnych przeczucia objawień i ciężkich wspomnień? Czyli nie starczy jeden zarys słodkiej postaci pani Heleny Breuning, młodej wdowy o zmierzchającym dniu przez taflę okna zapatrzonej w rozłogi topniejących śniegów, co cierpko odcinają się od mięknącej grudy czarnej, zakrzepłej ziemi. „Plutarch zaprowadził mnie do rezygnacji“ — to sło-