Strona:Przybłęda Boży.djvu/047

Ta strona została przepisana.

Tak przyszła na świat, w niewielkiem oddaleniu od cichego, rozmuzykowanego Bonn, idea nowożytnej Demokracji.

A pod Tulonem grzmiały działa oblężnicze młodego Korsykańczyka, co niebawem wmieszać się miał w dialog dwóch epok.
Na drodze jego stanie Beethoven.

W Bonn robi się zbyt ciasno. Przyjacielskie rady Waldsteina przybierają w myślach coraz wyraźniejsze kształty. Wiedeń nęci. W mieście nadreńskiem można błyszczeć, lecz źródła nauki płyną coraz skąpiej. Haydn, sam Haydn, wracając z Londynu, wstąpił do Bonn, przyjmowany z czcią, kantatę Ludwika na śmierć cesarza Józefa II widział, z uznaniem pochwalił i do studjów na szerszym świecie namawiał. I Haydn, Józef Haydn przyrzekł podjąć się dalszej edukacji, ale w Wiedniu. Odjechał, żegnany błogosławiącą tęsknotą adepta — a zaraz po jego wyjeździe marzenie stało się planem nieustępliwym. Niebywałej tej sposobności ominąć nie wolno.
W pamiętniku wpisują się znajomi liczni, z oczętami zamglonemi kładzie swój podpis „szczera przyjaciółka Eleonora Breuning“, a nieoceniony Waldstein, główny sprawca tego wyjazdu, tak pisze: „...ducha Mozarta przejmujesz z rąk Haydna“.
Armja francuska dosięgła górnego Renu i ława okupacyjnych wojsk zbliża się do Bonn. Beethoven wyjeżdża i dyliżansem swoim wpław przedziera się przez heskie szeregi, ciągnące na zachód. Elektor ucieka, by po niewielu latach smutno zakończyć życie pod Wiedniem.