Strona:Przybłęda Boży.djvu/053

Ta strona została przepisana.

nych prób, strzępy i szkice — i garść warjacyj nic nie wartych. Jest też z czego być dumnym... Wstyd nawet tych otrąbionych warjacyj Righini’ego, tego nieźle zdanego technicznego egzaminu, ale tak pełnych wymuszonego silenia się na przełamanie starzyzny, tak chcących za wszelką cenę przynieść nowość, rewolucję. — Jakie to wszystko małe i godne schowania na dnie tłumoka podróżnego, skoro się przyjechało do Wiednia! Pierwszy lepszy poprzednik, już dzisiaj prawie zapomniany, po dwudziestu latach życia tworzył rzeczy godniejsze uwagi; nie wspominać wcale o niepojętym, olśniewającym, krystalicznym Mozarcie. A tu? Próby, próby, próby... Niepewne błąkanie się po omacku i ciągłe zagryzanie warg w złości, że to jeszcze nie to... Mozolne dłubanie, poprawki, kreślenia, aż się wreszcie coś wyłuska — i nagłe zamyślenie nad tem, czy się wogóle ma talent — olbrzymie podróże napowietrzne, a potem z ołówkiem w ręku przerażenie, że tego się przyoblec nie potrafi. Wieczna walka, wieczny strach, opór nadmierny, niezadowolenie.
I takie to są poważne spowiedzi, takie najpoufniejsze zwierzenia, poto zrodzone z przekrwionych żył, aby je do oceny przedkładać mistrzom, albo naoślep ciskać na szalę publicznych wartościowań? —
Któregoś dnia wczesnej zimy starannie wygolony i ogarnięty jak można młodzieniec zapukał do bramy domu przy ulicy Wasserkunstbastei Nr. 992 i przedstawił się sześćdziesięcioletniemu laureatowi z Wiednia i Londynu. Rozpoczęła się nauka u Haydna, a lekcja każda kosztowała osiem groszy. Rozpoczęła się z nabożeństwem ze strony ucznia, z żywą ochotą ze strony nauczyciela. Uczono się pracowicie według Fuxa Gradus ad Parnassum. Ale mistrza wkrótce poczęły zaprzątać plany nowej ekskursji do Londynu, milszy mu był wygodny spokój nad korekturę kontra-