sterne a mocne wypracowuje, narzędzie-potęgę na łatwe ujarzmianie szorstkiej formy. Wszelkie stare i nowsze kształty chłonie wrażliwym organizmem i tak tworzy w uciążliwym wysiłku kamienne podwaliny nowej, nowej treści, co się już przelewa, już kipi, srodze na łańcuchu trzymana jak ryczący zwierz.
Tymczasem włada w nim Reguła, wola zawładnięcia przeszłością i całym dniem dzisiejszym — a mądrość nakazuje oczy wybałuszać na stężały martwo szablon, na rejestrację minionych zdobyczy, na suche klasyfikacje i bezduszne przepisy. Tamto jest takie, że nie wyzionie ducha pod chwilowym naporem.
A później nadworny kapelmistrz Salieri udziela wskazówek w opanowaniu języka włoskiego, uczy kunsztu wokalizacji. Jedno imię A-de-la-i-da trzeba opracować w szesnastu odmianach tonacyjnych.
Przez całe trzy lata ciągnie się ta przekorna, nieustająca praca — a obok tworzy się pierwsze arcydzieła (trzy tria opus 1[1]) i w tym czasie, ale i jeszcze wiele później, bo po siedmnastu latach, mówi się „uczeń“ o sobie, o czem świadczą kartki zostawiane w domu kapelmistrza Salieri w jego nieobecności:
„Uczeń Beethoven przyszedł“.
Najbliższe lata zastają go w zmienionych najzupełniej warunkach. Z wizyty u księcia Esterhazego w Eisenstadt nie wraca już do skromnej izdebki, gdzie spędził półtora roku pobytu w Wiedniu, lecz do salonów księcia Lichnowskiego, w których mieszka odtąd i tworzy i czuje się jak w rodzinie. Sława jego
- ↑ Fakt, że Beethoven pierwsze w Wiedniu wydane kompozycje określił sam jako „opus 1“, dowodzi, iż uważał je za właściwy początek swej twórczości, a cały młodzieńczy dorobek z czasów bonnońskich przekreślił bezwzględnie.