Strona:Przybłęda Boży.djvu/057

Ta strona została przepisana.

w najwytworniejszych domach rośnie. Stosunki przyjaciela Waldsteina torują drogę. Zaproszenia na wieczorne koncerty prywatnych zespołów mnożą się. Niezrównane improwizacje, technika, dziki temperament, imponująca gra a prima vista budzą powszechny zachwyt. Prywatne turnieje koncertowe z najgłośniejszymi wirtuozami Wiednia przysparzają świetnych wawrzynów. Gwiazda nabiera jasnych, łatwych blasków. Lichnowski płaci stałą pensję. Własny, z osobistej kieszeni kupiony wierzchowiec nadaje wysokiego tonu. Życie robi się gładkie, letnie, miłe. „Maluczko, a księżna klosz nade mną szklany zrobić każe, iżby nikt nie dotknął mię niegodny albo nie dmuchnął na mnie“.
Wówczas zjawiają się niekiedy chwile zastanowienia, samotne artystycznego sumienia rachunki: — Sława — jest i kusi; bogactwo — brać je na każdym kroku; karjera — ściele się nie mirażem ponętnym, ale realna, już zaczęta i już szeroki gościniec; możność pracy twórczej? — Czy właściwie to wszystko tę pracę ułatwia? Czy do niej przybliża? Czy właśnie, właśnie tej pracy nie ukazuje w mgławych konturach złudy, by do niej podejść i... nawet nie spostrzec, jak lekko z rąk się wymknęła?
W miljonowem, hucznem, rozdygotanem, swarliwem mieście, co w białą noc jaśminową nad parkiem szumi jak zbolałe nerwy, a za dnia wlewa się poprzez szyby skomplikowanym stukiem, dysharmonją pragnień, złości, gwizdów, tętentów, przekleństw, niepokojów — w mieście, gdzie przechodnie siebie nie widzą, gdzie czas ucieka, gdzie pośpiech jest pierwszym nakazem a miłość ostatnim — w mieście takiem tworzyć! Gdzie całe piękno, poezja, umiłowania szlachetne, dostojność tradycji i kult ducha, gdzie to wszystko stłoczyło się panicznie, przed zalewem cywilizacji, w kilkunastu pałacach wkoło posmutniałych fortepianów i eleganckich linij skrzypcowych i zamglonych